Trudno jest opisać słownie wszystko co działo sie
na imprezie w Czechach w dniach 30.09 - 02.10 br.
Teren imprezy to teren parku przyzamkowego, ogrodzony płotem i bardzo rozległy, nawet
nie doszliśmy do jego granic i różnorodny topograficznie. Jest jeziorko, górki,
lasy, Czerwona Wieża itp itd, co daje możliwość zrobienia różnych inscenizacji.
Po dojechaniu na miejsce rozbiliśmy namiot w obozie brytyjskim, w szyku innych namiotów i byliśmy częścią obozowiska brytyjskiego. Tarpa, czyli płachtę trzeba było rozbić na uboczu by swym widokiem nie psuł całej koncepcji regularnego obozowiska. Dało to nam możliwość dyskretnego obserwowania życia obozowego i prowadzenia rozmów w j. polskim bez zwracania uwagi na niektóre polskie wyrazy, które w Czechach są wulgaryzmami. Ot taka ciekawostka.
Po dojechaniu na miejsce rozbiliśmy namiot w obozie brytyjskim, w szyku innych namiotów i byliśmy częścią obozowiska brytyjskiego. Tarpa, czyli płachtę trzeba było rozbić na uboczu by swym widokiem nie psuł całej koncepcji regularnego obozowiska. Dało to nam możliwość dyskretnego obserwowania życia obozowego i prowadzenia rozmów w j. polskim bez zwracania uwagi na niektóre polskie wyrazy, które w Czechach są wulgaryzmami. Ot taka ciekawostka.
Obozowisko składało się z namiotów jednostek brytyjskich i kolonistów amerykańskich, czyli 77th Highlanders, 60th Regiment Piechoty, New Hampshire Provincial Regiment oraz Rangersów, który to oddział był brygadą międzynarodową składającą się z Czechów, Niemców i Polaków.
Obozowisko Francuzów i Indian było nieopodal i nie miało tak formalnego wyglądu, tam
namioty i tarpy były wymieszane i stwierdzam że Francuzi i Indianie to luzacy. Z racji
tego że przebywaliśmy w brytyjskim obozowisku to nie wiem co działo się w obozowisku przeciwnika.
- dzień pierwszy
Pobudka o 5 rano i łagodny głos "stavame, budimy se" uświadomił nam, że to nie przelewki i trzeba się zbierać. Cóż było zrobić trzeba było wstać bez szemrania jak reszta brytyjskiego obozowiska.. Po pobudce był czas na śniadanko i kawkę. Niestety z racji tego że
cała impreza była na terenie przyzamkowego parku na nasz brytyjski obóz przypadało aż jedno
ognisko i trzeba było jakoś przełamać barierę językową i podejść do Czechów i tą wodę na
kawkę sobie jakoś zagrzać. To był mankament ale spowodował też że musieliśmy w
jakąś interakcje z Czechami wejść. Dało się też zauważyć przy ognisku stylowe naczynia epokowe naszych gospodarzy. Po śniadanku jeszcze w ciemnościach odbył się
apel brytyjskich jednostek. Każdy oddział stawał w dwuszeregu i wniesiono
poczet sztandarowy, któremu oddawało się cześć. Piękny widok, stojące oddziały i głównodowodzący honorujący sztandar. i Podczas apelu zostały omówione oczywiście po
czesku zasady bitwy porannej. Póżniej odbył się wymarsz na stanowiska
bojowe. My jako rangersi zaczailiśmy się w lesie, bo Francuzi i Indianie mieli nadejść od
strony obozu polną drogą. Jednak jak to na wojnie bywa plany swoje a rzeczywistość
swoje, francuscy zwiadowcy zaszli nas od tyłu i trzeba było improwizować.Uwagę trzeba było skupić na frot i tył. Główne natarcie francuskie poszło jednak od tyłu i musieliśmy ganiająć po krzakach walczyć z przeciwnikiem. Poranna potyczka
skoczyła sie pokonaniem zjednoczonych sił francuzko - indiańskich pod Czerwoną Wieżą.
Nie pamiętam już ile dokładnie w tym dniu odbyło się bitew, bo nie była to tylko jedna bitwa, trzeba było mieć pełną torbę ładunków by nie brakło. Kolejne potyczki - przeplatane odpoczynkiem w obozie - odbywały się w coraz to innej części zamkowego parku. Zasada jednak zawsze była jedna - rangersi biedni szli na szpicy brytyjskich oddziałów by oczyścić pole z nieprzyjacielskich harcowników dla czerwonych kurtek, które krokiem defiladowym i przy dzwięku kobzy i bębna wkraczały na pole bitwy by dokończyć dzieła.
W tym dniu uczestniczyliśmy też w nauce musztry (drill lub grill jak kto woli). To była
dobra szkoła, dużo nam dała.
Rangersi brali udział w drill'u czerwonych kurtek i uczyliśmy się też tego co rangersom nie jest potrzebne : jak zawracanie w szyku, strzelanie w
dwuszeregu czy trójszeregu. Póżniej czeski sierzant rangersów zabral na bok oddział. Powiedział i pokazał to co rangersom jest niezbędne i użyteczne czy to podczas potyczki w lesie czy przemarszu. Mogę powiedzieć że szyk zwarty daje
moc, poczucie siły, zjednoczenia i niezwyciężoności. Ale to nie dla rangersów.
-
dzień drugi
Tym razem pobudka o 7 rano, by po śniadanku udać się na teren bitwy. Francuzi i Indianie
troszkę zaspali, chyba po upojnym wieczorze i trzeba było ich budzić. Tą sprawą zajęli się Highlandersi,
którzy wpadli z kobzą na obozowisko francusko - indiańskie przygrywając i
krzycząc budzili naszych przeciwników. Z kimś trzeba było walczyć przecież. I podobnie jak poprzedniego dnia
apel, tym razem w szyku stanęli też francuscy de la Marine z flagą i odbyło
się omówienie zadań na dzień nadchodzący. Póżniej udaliśmy się wszyscy w kierunku pola
przyszłej bitwy. Ta bitwa była odmienna od bitwy dnia poprzedniego, bo była robiona pod
publikę. Przy zamku zebrał się dosyć spory tłum turystów, którzy z daleka dla
swego bezpieczeństwa obserwowali potyczkę. Tym razem potyczka odbyła się nad
jeziorkiem i zotały do niej wykorzystane canoe. Tradycyjnie rangersi na szpicy
natknęli się na zwiadowców indiańskich beztrosko obozujących na polanie przy jeziorku. Po wymianie ognia Indianie uciekli na
canoe po posiłki francuskie które nadeszły niedługo w przeważającej sile. Rangersi plądrujący prowizoryczne obozowisko Indian ostrzeliwując sie gęsto
musieli się wycofać i wysłać gońca z New Hampshire Provincial Regiment po
pomoc.
We wszystkich bitwach nieliczny ale bitny oddział z New Hampshire Regiment współdziałał
z rangersami i dzielnie stawał z przeciwnikiem, choć nie byli tak zadziorni jak
rangersi. Cofający się rangersi raz po raz ponawiali kontrataki na przeważające siły
francuskie i czekali na nadchodzące posiłki brytyjskie. I jak zwykle
czerwone kurtki marszowym krokiem z muzyką wkroczyły na pole bitwy i
rozprawiły się z Francuzami i Indianami dobijając niedobitki przeciwnika w
walce wręcz. Po całej bitwie i owacji widzów nastapiło przedstawienie tła
konfliktu oraz biorących w inscenizacji jednostek. To było pod publikę oczywiście i co muszę przyznać z dużą swobodą i humorem wszystko zostało przedstawione. Następnie krokiem marszowym z bronia na ramieniu udały się wszystkie jednostki na teren obozu, który był otwarty przez godzinę dla turystów.
Niestety bariera językowa nie pozwalała wykazać się elokwencją i znajomścią
tematu przed ludnością tubylczą.
Oczywiście nie opisałem wszystkich bitew, bo było ich napradę dużo jak na tak krótka imprezę, ale powiem że nigdy tak długo jeszcze nie czyściłem karabinu i podczas jednej imprezy nie wystrzelałem tak dużo ładunków.
Po zakończeniu całej imprezy otrzymaliśmy żołd w postaci papierowych funtów z epoki, każdy biorący aktywny udział dostał taki żołd i zostało to skrupulatnie odnotowane w księgach. Wszystko było stylowo, główny obożny brytyjskiego obozu zapisywał gęsim piórem (abo innym) i atramentem nazwisko rekruta w odpowiedniej tabeli - jako oficera lub szeregowca, a każdy z uczestników miał zapoznać się z regulaminem (niestety po czesku lub niemiecku) i własnoręcznie podpisać go stylowym osiemnastowiecznym ołówkiem.
szeregowy z Gorham Rangers