Wraz z nastaniem feralnego dnia 10 sierpnia około
piątej rano brytyjskie oddziały regularne rozpoczęły formowanie kolumny, by jak
najspieszniej wymaszerować do Fortu Edward. Indianie prawie natychmiast
zdezorganizowali cały porządek, wchodząc między żołnierzy. Rozpoczęły się
incydenty, wojownicy zabierali bagaże, broń i mundury. Zabrali też od razu
konie przeznaczone do zaprzęgu dla jedynej armaty, którą pozwolono zabrać
Brytyjczykom. Inne grupy przedostały się w tym czasie na teren obozu, gdzie
przebywały jeszcze oddziały wojsk prowincjonalnych oraz kobiety i dzieci
żołnierzy. Szybko pozabijali znajdujących się tam 17 rannych. Francuskie
pikiety wraz z oficerami, wśród których rozpoznano Saint Luca de La Corne, nie
kiwnęły palcem, by pomóc rannym. Zaczęły się rabunki. Wojska prowincjonalne
starały się naprędce uformować kolumnę, by opuścić obóz, lecz okazało się to
już niemożliwe. Indianie, w wielkiej liczbie, byli wszędzie dookoła.
Jonathan Carver z regimentu Massachusetts wspominał:
,,Momentalnie zdarli ze mnie mundur, kamizelkę, pas główny i kapelusz”. Carver błagał francuskie pikiety, ale
ci nie chcieli pomóc, nazywając Carvera „angielskim psem”. Kiedy większość
żołnierzy mimo problemów opuściła obóz, któryś z Indian wydał okrzyk wojenny,
co stało się sygnałem. Setki Indian ruszyły na zdezorientowanych Anglików,
zabijając i skalpując bez wyjątku. Obóz angielski w mgnieniu oka stał się
miejcem iście dantejskich scen. John Maylem wspominał po latach: „[…] dzikie,
piekielne wycie rozlegało się wszędzie wokół, zwiastując śmierć kolejnego
żołnierza, kobiety lub dziecka”. Z kolei Jonathan Carver z trudem był w stanie
opisać sceny, jakie miały miejsce tego dnia: „Mężczyźni, kobiety i dzieci byli
skalpowani i zabijani w najbardziej okrutny sposób. Wielu z tych dzikusów
chłeptało ciepłą jeszcze krew swoich ofiar”.
Brytyjczycy rozpierzchli się w panice i nie było już
mowy o przywróceniu porządku i formowaniu kolumny. Liczba zabitych rosła w
przerażającym tempie. Żołnierze, w większości błyskawicznie pozbawieni mundurów
i broni, sparaliżowani strachem, nie byli w stanie stawić najmniejszego oporu i
po prostu zaczęli uciekać, biegnąc w stronę Fortu Edward. Zabijanie Anglików,
wbrew powszechnej opinii, trwało krótko, być może 15 minut, po czym rozpoczęło
się masowe branie jeńców. Mniej więcej w tym samym czasie do obozu brytyjskiego
przybiegł Levis, pierwszy oficer francuski, który próbował ochraniać jeńców
brytyjskich. Efekt był taki, że wielu żołnierzy francuskich również zostało
rannych. Kilka chwil później, biegnąc, zjawił się również Montcalm w
towarzystwie swoich adiutantów. Zjawił się zbyt późno, by zapobiec morderstwom,
lecz chciał przynajmniej odzyskać z indiańskich rąk Brytyjczyków. Udało mu się
odebrać Indianom oficera i kilku innych żołnierzy. Był to poważny błąd. Kiedy
Indianie zorientowali się w zamysłach Francuzów, zaczęli zabijać wziętych do
niewoli, woląc zachować skalp, niż oddać jeńca. Inni starsi oficerowie oraz
francuscy tłumacze przydzieleni do Indian również starali się ratować wziętych
przemocą ludzi Monro.
Kapitan Jean-Nicolas Desandrouins pisał, że
został obudzony przez hałas. Szybko się ubrał i pobiegł w stronę angielskiego
obozu. Na miejscu Desandrouins zobaczył angielskich żołnierzy całkowicie
bezradnych i tak bardzo przerażonych, że w najmniejszym stopniu nie stawiali
oporu. Dzięki pomocy ojca Abbé François, sulpicjana od lat pracującego wśród
Seneków i Huronów, Desandrouins wykupił od Indian czterech brytyjskich
oficerów. Ojciec Pierre Roubaud, misjonarz żyjący wśród Abenaków z St. Francis,
natrafił na szalejącą z rozpaczy kobietę, której Indianie odebrali malutkie
dziecko. Od francuskiego oficera dowiedział się, że w obozie jest wojownik
Huronów z sześciomiesięcznym dzieckiem. Ojciec Roubaud odnalazł Hurona i
spostrzegł, że dziecko jest całe i zdrowe, wesoło gaworząc, bawi się naszyjnikiem
wojownika. Po dłuższych negocjacjach przekonał Hurona, by oddał dziecko w
zamian za świeży angielski skalp. Czym prędzej pobiegł do obozu swoich
Abenaków, prosząc o skalp. Dostał od Abenaków nie jeden, lecz kilkanaście do
wyboru. Kiedy transakcja z Huronem dobiegła końca, ojciec Roubaud zwrócił
dziecko kobiecie i szczęśliwie odprowadził oboje do francuskiego obozu.
Większość Indian w tym czasie zaczęła spiesznie
uchodzić, zabierając ze sobą jeńców, aby nie odebrali im ich Francuzi.
Angielski żołnierz James Furnis próbował uciekać w kierunku Fortu Edward, ale
po dwóch milach został schwytany przez Indian. Ci zabrali go ze sobą, lecz już
nie do obozów, ale od razu na brzeg jeziora, gdzie znajdowały się indiańskie
canoe. Po drodze cała grupa napotkała francuskie pikiety i Furnis został przez
nie przejęty. Wielu jeńców nie miało jednak tyle szczęścia. John Maylem opisał,
jak został pochwycony i zabrany nad jezioro. Umalowano go na sposób indiański i
zaprowadzono do canoe. Tam spostrzegł co najmniej 50 innych jeńców również
umalowanych i częściowo ubranych na indiańską modłę. Miało utrudnić rozpoznanie
wśród nich angielskich brańców. Jak wspominał Maylem, flotylla ruszyła
niezwłocznie w drogę, starając się omijać ewentualne francuskie posterunki. Po
pięciu dniach dotarli do Montrealu, gdzie szczęśliwie Maylem został wykupiony
przez Francuzów.
Większość Indian opuściła francuskie obozy tego
samego dnia, kierując się w stronę Montrealu. Z armią Montcalma pozostali
jedynie Abenaki..
cdn.
oprac. Marcin Pejasz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz