Około południa przy bramie doszło do ceremonii
przekazania fortu, a 450 Brytyjczyków odmaszerowało w stronę oszańcowanego
obozu, w którym zgromadzili się wszyscy żołnierze. To z obozu następnego dnia
cała kolumna miała ruszyć w stronę Fortu Edward.
Do opuszczonego fortu bardzo szybko przedostali się
indiańscy wojownicy poszukujący łupów. Mimo obecności Francuzów zabili kilku
spośród 47 rannych pozostawionych w forcie. Roubaud, francuski misjonarz i
tłumacz Abenaków, spostrzegł jednego wojownika, o którym wspominał: „W swym
ręku niósł głowę Anglika, z której strumieniem lała się krew”. Francuzi nie bez
kłopotów zdołali zapobiec rabunkowi wojskowych zapasów oraz dalszemu zabijaniu
rannych jeńców, w tym kapitana Ormsby. Indianie nie wykazali zrozumienia dla francuskich
perswazji. Byli niezadowoleni, uważając, że wszystkie najlepsze łupy Francuzi
chcą zagarnąć wyłącznie dla siebie. Jasno dał temu wyraz jeden z wojowników,
mówiąc: „Francuzi okazali się kłamcami, obiecali nam plądrowanie wraz z łupami
i w taki czy inny sposób będziemy to mieli”. Indianie szybko też znaleźli się w
brytyjskim obozie, gdzie doszło do rabunków i przywłaszczania mienia. Niektórzy
oficerowie ofiarowywali Indianom pieniądze, aby zachować swoje osobiste bagaże.
Sytuacja wymykała się spod kontroli. Obóz udało się oczyścić z wojowników
dopiero po bezpośredniej interwencji Montcalma i niektórych wodzów. Nie był to
najlepszy prognostyk na dzień następny.
O
północy z 9 na 10 sierpnia do obozu brytyjskiego przybyła francuska eskorta w
sile 200 żołnierzy z regimentów La Reine i Languedoc. Montcalm i Monro doszli
do wniosku, że być może należy zmodyfikować wcześniejsze ustalenia i wymarsz
Brytyjczyków powinien zacząć się w nocy, nie czekając świtu. Miało to zapobiec
jakimkolwiek incydentom ze strony Indian. Monro obawiał się także o los kobiet
i dzieci będących w obozie, a niepodlegających umowie
o honorowym parolu. Mimo zachowanych środków ostrożności Indianie szybko
zorientowali się w sytuacji i zablokowali całą kolumnę, zanim ta zdążyła w
ogóle wyruszyć. Rada oficerów obu armii uznała, że w zaistniałej sytuacji
rozsądnie będzie zaczekać z ewakuacją do rana. Do tej decyzji z pewnością
przyczyniły się też raporty francuskich oficerów przydzielonych do obozów
Indian. Twierdzili oni, że co najmniej dwóch trzecich wojowników nie ma w
obozach i nie bardzo wiadomo, gdzie są.
Indianie stali się jeszcze bardziej agresywni,
wietrząc europejski spisek. Najpierw nie pozwolono im splądrować fortu, a
później obozu. Teraz Francuzi starali się w tajemnicy wyprowadzić jeńców. Z
pewnością nie poprawiło to nastroju i tak już mocno zdegustowanymi rozeźlonym wojownikom indiańskim.
W nie najlepszych nastrojach byli także Anglicy.
Jamesa Furnisa i Adama Williamsona, oficerów, którzy uszli z życiem w czasie
klęski Braddocka, wcale nie pocieszał fakt, że do ich obozu przydzielono
Francuzów w charakterze ochrony. Pośród nich znajdował się kapitan Jean Daniel
Dumas, który przyczynił się do klęski nad Potokiem Żółwia, oraz Michel de
Langlade, półkrwi Ottawa, sprawca niedawnej masakry w Sabbath Day Point.
Francuzi ostrzegali też Anglików, że jeśli w obronie swoich bagaży, nawet
przypadkowo, zginie jakiś wojownik, to nawet sam Montcalm nie będzie w stanie
zapobiec poważnym kłopotom.
cdn.
oprac. Marcin Pejasz
żołnierze regimentu de la Reine i Languedoc, ok. 1756
http://www.cmhg.gc.ca/cmh/image-181-eng.asp?page_id=223
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz