Nie rozwiał się jeszcze dym z muszkietów po bitwie, a
już doszło do poważnych rozdźwięków pomiędzy Johnsonem a generałem Shirleyem,
który po śmierci Braddocka został na krótko głównodowodzącym wojsk brytyjskich
w Ameryce. Johnson przyjął strategię defensywną, obawiając się nowego ataku
Francuzów, zaś Shirley był zwolennikiem kontynuowania ofensywy. Twierdził, że
należy pójść za ciosem i zdobyć początkowy cel kampanii − Fort St. Frederic. Johnson w swoich raportach do
Shirleya dość przesadnie podawał, że zginęło co najmniej 1000 francuskich
żołnierzy, Dieskau został wzięty do niewoli, a jego zastępca Legardeur de
Saint-Pierre został zabity. Były to poważne argumenty w rękach Shirleya, który
perswadował Johnsonowi, że po takiej klęsce Francuzi nieprędko zbiorą nowe
siły. Mimo to także Shirley dostrzegał problemy związane z ochroną nowo
wybudowanej przez Johnsona drogi, która mogła poprowadzić Francuzów
bezpośrednio w samo serce kolonii New York.
Poważne problemy stwarzało również odejście Irokezów, którzy po bitwie
nad Jeziorem Jerzego powrócili do swych siedzib. Bez skutecznego zwiadu
Mohawków Johnson nie chciał ryzykować marszu na Fort St. Frederic. Były też
poważne problemy z aprowizacją. Dla 1000 żołnierzy potrzebne było aż 20 tys.
funtów żywności, do tego brakowało wozów, którym przejazd z Albany nad Jezioro
Jerzego zajmował aż 6 dni. Ostatecznie kres planom dalszej ofensywy położył
raport zwiadu majora Rogersa, który poinformował o szybkich postępach przy
budowie kolejnej placówki francuskiej −
silnego Fortu Carillon. W tej sytuacji Johnson zdecydował, że przeciwwagą dla
francuskich prac musi być wybudowanie brytyjskiego fortu nad Jeziorem Jerzego.
Tak powstał projekt budowy Fortu William Henry. Początkowo chciano wybudować
fort dla 100 ludzi, ale po burzliwych dyskusjach rada wojenna przychyliła się
do zdania Johnsona, aby wybudować silną fortecę obsadzoną 500-osobowym
garnizonem i zaopatrzoną w silną artylerię. Prace miał nadzorować kapitan
William Eyre, z zawodu inżynier. Dokonał on trafnego wyboru miejsca na
piaszczystych wzgórzach nad samym brzegiem jeziora. Bagna po zachodniej i
wschodniej stronie znacznie utrudniały ustawienie nieprzyjacielskiej artylerii.
Działa z fortu miały pokryć swym ogniem nieco wyższe wzgórze znajdujące się w
kierunku południowo-zachodnim względem fortu.
Fort William Henry był konstrukcją ziemno-drewnianą
budowaną głównie za pomocą łopat. Ściany fortu, mające u podnóża 30 stóp
szerokości, były niczym gigantyczne pudła pełne ziemi, wybudowane z ogromnych
bali sosnowych. Na parapetach wieńczących ściany przygotowano osłony, zza
których piechota mogła prowadzić ostrzał z broni ręcznej. Przygotowano również
stanowiska dla artylerii. Wybudowano cztery bastiony w rogach fortu, wyposażone
w artylerię, zaś wewnątrz fortu − budynki
garnizonowe oraz magazyny. Budowa fortu nie przebiegała zgodnie z planem
założonym przez Johnsona. Do pracy wyznaczono głównie żołnierzy z pułków
prowincjonalnych. Częste dezercje, choroby, niskie morale i niechęć do pracy
pod brytyjskim rygorem powodowały opóźnienia. Problemy z dyscypliną pogłębiły
jeszcze kłopoty aprowizacyjne spowodowane obfitymi opadami śniegu na początku
października. Dodatkowo w listopadzie kończył się termin zaciągu wielu
żołnierzy. 9 listopada 500 żołnierzy z regimentu Connecticut odmówiło dalszej
pracy. Zgodzili się jednak zostać po obietnicy wysokiej nagrody pieniężnej za
dodatkowe 12 dni pracy. Dwa dni później zdezerterowało 70 żołnierzy z prowincji
Nowy Jork. Jakby kłopotów nie było dość, animozje pomiędzy oddziałami z różnych
części kolonii często kończyły się poważnymi bójkami przy użyciu noży i łopat.
Specjalną niechęcią darzyli się żołnierze z Massachusetts i Nowego Jorku.
Kłopoty z dyscypliną powodowały kolejne opóźnienia. Wszystkie te problemy
wpłynęły na fakt, że dopiero 13 listopada podniesiono królewską flagę nad
fortem. Prace wykończeniowe wewnątrz fortu trwały znacznie dłużej.
27 listopada armia wycofała się do Albany. W
forcie pozostało 206 żołnierzy z regimentu Massachusetts pod dowództwem
pułkownika Jonathana Bagleya. Fort William Henry, wybudowany jako baza do
przeprowadzenia ofensywy na Fort St. Frederic, już niebawem miał sam stać się
celem ofensywy francuskiej.
* * *
W 1756 roku rozpoczęła się francuska kampania pod
dowództwem generała Luisa-Josepha markiza de Montcalm, mająca na celu
zabezpieczenie francuskich linii komunikacyjnych. Francuskie sukcesy i zajęcie
brytyjskiego fortu Oswego spowodowały napływ ogromnej liczby Indian, którzy
wspomagali Nową Francję. Późną jesienią do Fortu Carillon przybyło kilkuset
Odżibuejów, Potawatomich i Ottawów. W grudniu w Montrealu odbyła się wielka
konferencja pomiędzy Indianami a gubernatorem Vaudreuilem. Jej celem była
rekrutacja wojowników indiańskich na nową kampanię przeciw Fortowi William
Henry. Indianie byli pełni entuzjazmu. Ottawowie odśpiewali pieśń wojenną,
prosząc Francuzów: „Ojcze jesteśmy głodni, daj nam świeże mięso − chcemy jeść Anglików”. Efekty konferencji przeszły
najśmielsze oczekiwania Vaudreuila. Do oddziałów Montcalma przybyli Ottawowie,
prowadzeni przez Michela Langlade’a, Odżibueje, Potawatomi oraz 129 Menominee,
prowadzeni przez wodza Elk. Przybyli Indianie Winnebago, Saukowie i Fox, Miamowie,
Nipissing, a nawet 10 przedstawicieli narodu Iowa. Dołączyło do nich 265
Abenaków, z ich tłumaczem ojcem Pierrem Roubaud, 365 Irokezów, głównie Seneków
i Cayugów, a także 52 Huronów z Detroit i Lorette. Taka „międzynarodówka”
niosła ze sobą spore ryzyko. Nie lubili się zwłaszcza Ottawowie z Foxami − nawet błahy powód mógłby doprowadzić do wybuchu walki
między zwaśnionymi plemionami.
Wielka ilość wojowników po stronie Nowej Francji
spowodowała, że tereny pomiędzy Fortem Carillon a Fortem William Henry znalazły
się całkowicie we władaniu Indian. Jakikolwiek brytyjski zwiad w kierunku
północnym był prawie niemożliwy. Bez ustanku też z obozu francuskiego wyruszały
indiańskie wyprawy, których celem było pochwycenie jeńców oraz zdobycie
skalpów. Wiosną 1757 roku Langlade i jego Ottawowie zdobyli podczas zwiadu cztery
skalpy i trzech jeńców, zaś Chevalier de Longueuil wraz z Senekami wziął
siedmiu jeńców. 30 czerwca podczas leśnej potyczki Caughnawaga wzięli do
niewoli trzech angielskich rangersów; byli to dwaj Mohikanie ze Stockbridge i
jeden Anglik. Biały jeniec został zjedzony, natomiast „Mohikanie, których mięso
nie jest apetyczne, zostali spaleni”. Francuzi
z reguły nie interweniowali w takich sytuacjach, choć oczywiście zdawali sobie
sprawę z tego, co się dzieje w obozach indiańskich. Oficerowie niedawno przybyli
z Montcalmem do Ameryki, mówiąc delikatnie, nie przepadali za Indianami. Jednak
bez względu na te odczucia Indianie byli im niezbędni do prowadzenia wojny na
lesistych i dzikich terenach Ameryki. Inaczej na te sprawy zapatrywali się
oficerowie urodzeni w Kanadzie lub długo tu przebywający żołnierze z tzw.
Kompanii Piechoty Morskiej (Compagnies Franches de la Marine). Ci ludzie byli przyzwyczajenie do okrucieństw
Mohawków i nie widzieli powodu, by nie odpłacać im „pięknym za nadobne”.
cdn.
oprac. Marcin Pejasz
rys. autora
Bibliografia:
Castle I., Fort William Henry 1755−57, Osprey Publishing 2013
Fowler
W.M., Empires at War, Walker
Publishing Company 2006
Grzybowski S., Tomahawki
i muszkiety, Wiedza Powszechna 1965
Skinner
C.A., The Upper Country, The Johns
Hopkins University Press 2008
Steel I.K.,
Betrayals: Fort William Henry & the
Massacre, Oxford University Press 1993
Steel I.K., Warpaths: Invasions of North America, Oxford University Press 1994
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz