James
Smith, urodzony w dzisiejszym Mercersburgu w Pensylwania 26 listopada 1737
roku, stał się legendarną postacią pogranicza - Indianin, biały
zwiadowca, żołnierz i oficer oraz amerykański patriota został
zapomniany zaraz po śmierci. Na szczęście pamięć
o nim przetrwała .
James
został schwytany w maju 1755
r. przez Indian Delawarów gdy pracował przy budowie tzw. drogi
Braddocka i
zabrano go do Fortu Duquesne. Znajdujący
się w obrębie Fort Duquesne (obecnie Pittsburgh) młody, zaledwie
18-letni James Smith obserwował niezbyt liczną grupę Indian,
francuskich Kanadyjczyków oraz żołnierzy stanowiących załogę
Duquesne, którzy wyruszali na spotkanie z armią angielskiego
generała Edwarda Braddocka. Smith spodziewał się, że Braddock
rozgromi wroga, zajmie francuski fort w widłach Ohio a tym samym
wyratuje
go i oswobodzi z niewoli. Niestety – późnym popołudniem tego
samego dnia, 9 lipca 1755 r.
Francuzi i ich indiańscy sojusznicy wrócili w chwale zwycięzców,
a Smith wkrótce usłyszał przerażające krzyki torturowanych
brytyjskich jeńców, których obdzierano ze skóry i palono żywcem
. „Wydawało mi się”
- napisał później Smith - „jakby
piekielne moce zstąpiły na ziemię”.
Nieco później, Smith dowiedział się, że Francuzi i Indianie
stracili zaledwie kilkunastu ludzi, podczas gdy Brytyjczycy zostawili
na polu bitwy prawie 500 ludzi, nie licząc strat jakie ponieśli
podczas odwrotu. Ta katastrofalna porażka była dla Brytyjczyków
raczej mało chwalebnym początkiem wojny z Francuzami i Indianami.
Była jednak pierwszą bardzo ważną lekcją jaką odebrał Smith,
która dotyczyła indiańskich sposobów prowadzenia wojny. Już
niebawem, Smith zostanie ekspertem w dziedzinie taktyki i strategii
indiańskiej ale także i ogólnie życia Indian.
Młody
Smith został schwytany przez Delawarów i Caughnawaga tuż przed
nieszczęsną próbą zajęcia Fortu Duquesne przez Braddocka.
Zapewne z powodu młodego wieku, został przeznaczony do adopcji, co
wiązało się z koniecznością pokonania tzw. „ścieżki życia„
– tuż za fortem Smith, jak wielu innych , był zmuszony przebiec
między dwoma szpalerami Indian, którzy pobili go podczas próby,
prawie do nieprzytomności. Ale tylko tak można było zostać
Indianinem. Ludzie słabego ducha i odporności byli odsiewani
podczas takiej próby. Jakiś czas po klęsce Braddocka, kiedy Smith
wydobrzał a jego rany wygoiły się na tyle by można było wyruszyć
w podróż, Indianie zabrali go z Fort Duquesne, mimo że usilnie
prosił ich by pozostawili go pomiędzy Francuzami. Odmówiono jego
prośbie. Nie zostawia się przecież braci pośród białych, choćby
i Francuzów. Smith teraz był jednym z nich.
Podczas
ostatecznego dopełnienia ceremonii adopcji w wiosce Caughnawaga nad
rzeką Allegheny, młody Smith został zanurzony i obmyty w rzece,
włosy na głowie, prócz loku skalpowego, zostały mu dokładnie
wygolone za pomocą noża i wyskubane do cna przy pomocy ciepłego
popiołu. Przebito mu uszy i założono kolczyki. Dostał także
piękne, nowe ubrania oraz niezbędne osobiste wyposażeni jakie
powinien posiadać każdy wojownik. Po latach, w swoich pamiętnikach
zatytułowanych „Relacje z
niezwykłych
wydarzeń
z życia i podróży płk. Jamesa Smitha” (An
account of the remarkable occurrences in the life and travels of
Colonel James Smith) Smith
zanotował przemowę wodza Caughnawaga, który przemówił do niego
poprzez
tłumacza: „Mój
synu, jesteś teraz ciałem z naszego ciała i kością z kości .
Podczas ceremonii, która odbyła się tu dziś, każda kropla białej
krwi została wypłukana z twoich żył; należysz teraz do
wojowniczego narodu Caughnawaga; jesteś adoptowany do wielkiej
rodziny i teraz z wielką powagą zostałeś przyjęty w pokoju na
miejsce wielkiego człowieka”.
Smith zapisał w pamiętnikach, że Indianie w żaden sposób nie
uchybili mu nigdy z powodu jego koloru skóry podczas jego pobytu
wśród nich. Był teraz Indianinem i członkiem plemienia.
Traktowali go więc uczciwie pod każdym względem przez pięć lat
jakie spędził wśród nich.
adopcja Jamesa Smith'a
Kiedy
wódz Caughnawaga skomentował, że Smith został adoptowany „w
pokoju i na miejsce wielkiego człowieka”
było to dosłowne sformułowanie: jeńcy adoptowani do plemion
indiańskich mieli zając miejsca po zabitych lub zmarłych członkach
plemienia. Jeśli Smith nawet nieświadomie odstępował od
wyznaczonej mu roli wojownika, był natychmiast krytykowany i
pouczany. Na przykład, kiedy na początku swej nowej drogi życia
pośród Caughnawaga, Smith pomógł kobietom wykarczować teren pod
nowe pole kukurydzy został zganiony przez starszych, którzy
powiedzieli mu, że został adoptowany w miejsce wielkiego mężczyzny
i nie może kopać kukurydzy jak jakaś kobieta.
Aby sprostać oczekiwaniom Indian nowy „Indianin” musiał zostać
mężczyzną Caughnawag, znawcą lasu, doświadczonym myśliwym i
wojownikiem. Smith w końcu stał się nim wszystkimi. Swój kunszt
wybitnego wojownika i człowieka lasu potwierdził jednak dopiero po
tym jak opuścił Indian.
Nie
jest jasne, czy Smith kiedykolwiek dołączył do jakiejś wyprawy
wojennej Indian podczas najazdów na graniczne osiedla białych.
Jeśli wziął udział w jakimś napadzie to nie pozostał po tym
fakcie żaden ślad choć jest raczej mało prawdopodobne by
współplemieńcy pozwolili mu zająć zupełny neutralną postawę.
Jak sam wspominał, starał się mimo wszystko, w jakimś sensie
pozostać lojalny wobec białej społeczności, a przyłączenie się
do Indian w wojnie przeciwko nim, jak zrobili to niektórzy
adoptowani biali , byłoby dla niego hańbiącym postępowaniem. Mimo
wszystko to Smith był dumny ze swoich osiągnięć choćby jako
świetnego myśliwego i w pewnym sensie musiał być to dla niego
powód do wstydu. Pozostawał w wiosce ze starymi mężczyznami,
kobietami i małymi dziećmi, podczas gdy chłopcy w wieku 12 lat
wyruszali na wojnę. Mimo takiego istnego balansowania na linie
Smith w rzeczywistości był bardzo zainteresowany tematyką wojny
i wykorzystał zaufanie Indian aby zbierać wszelkie możliwe
informacje na temat strategii Indian. W swoim „Traktacie
o trybie i sposobie wojny indiańskiej”
wyjaśnił, w jaki sposób słuchał planów bitewnych Indian i
zanotował w swoim dzienniku: „Słuchałem
Indian, gdy mieszkałem pośród nich, opowiadali mi we własnym
języku, który dobrze znałem o wielu różnych fortelach dzięki
którym wielokrotnie przechytrzali białych ludzi…dzięki tym
rozmowom, miałem tak wielką okazję poznać ich szczególne
sposoby prowadzenia wojny, jak żaden ze współcześnie żyjących
białych ”
artystyczna wizja wyglądu Smith'a
Niezwykle
ciekawe były dyskusje Indian na temat brytyjskiej taktyki wojskowej,
które
udało
się usłyszeć Smithowi. Podczas gdy podstawową zasadą indiańskiej
sztuki wojennej było unikanie strat własnych i walka z zaskoczenia
przy wykorzystaniu wszelkich możliwych forteli i zasadzek,
Brytyjczycy według Indian robili wszystko by dać się zaskoczyć,
nie
zachowując żadnej ostrożności i maszerując w ścisłej kolumnie.
I grzechem było również to, że bardzo powoli uczyli się na
własnych błędach. Przykładowo,
po ciężkiej lekcji jaką odebrali nad Monongahelą, wydawało się, że może wyciągną jakieś wnioski. Jednak w 1758
r. pułkownik
James Grant, którego wojska stanowiły szpicę armii Johna Forbesa,
sprytnie poprowadził swoich szkockich
górali
z 77 Regimentu
Piechoty
(Montgomerie's
Highlanders), forsownym nocnym marszem, po czym rozbił obóz na
wzgórzu w odległości mili od francuskiego fortu Duquesne. Według
Indian, Grant winien był z marszu atakować fort. Niestety Anglicy
zdradzili swoją obecność nad ranem gdy werble, a co gorsza dudy
zagrały na zbiórkę. Bardzo szybko Szkoci zostali po cichu
otoczeni przez Indian i francuskich żołnierzy, którzy wybili
Szkotów niemal do nogi, zaś wziętych do niewoli ponabijali na
pale, a
ich kilty umieszczono poniżej nich.
Stary wódz - Tecaughretanego, wspomniał również o fatalnym w
skutkach fakcie spożywania przez żołnierzy Granta znacznych ilości
alkoholu. Była
to bitwa o Fort Duquesne w dniu 14 września 1758 r.
cdn.
oprac. Naszyjnik