9 października 2016

Čechy pod Kosířem - z dziennika rangersa

      Trudno jest opisać słownie wszystko co działo sie na imprezie w Czechach w dniach 30.09 - 02.10 br.
 
     Teren imprezy to teren parku przyzamkowego, ogrodzony płotem i bardzo rozległy, nawet nie doszliśmy do jego granic i różnorodny topograficznie. Jest jeziorko, górki, lasy, Czerwona Wieża itp itd, co daje możliwość zrobienia różnych inscenizacji.

      Po dojechaniu na miejsce rozbiliśmy namiot w obozie brytyjskim, w szyku innych namiotów i byliśmy częścią obozowiska brytyjskiego. Tarpa, czyli płachtę trzeba było rozbić na uboczu by swym widokiem nie psuł całej koncepcji  regularnego obozowiska. Dało to nam możliwość dyskretnego obserwowania życia obozowego i prowadzenia rozmów w j. polskim bez zwracania uwagi na niektóre polskie wyrazy, które w Czechach są wulgaryzmami. Ot taka ciekawostka.


     Obozowisko składało się z namiotów jednostek brytyjskich i kolonistów amerykańskich, czyli 77th Highlanders, 60th Regiment Piechoty, New Hampshire Provincial Regiment oraz Rangersów, który to oddział był brygadą międzynarodową składającą się z Czechów, Niemców i Polaków.
 
     Obozowisko Francuzów i Indian  było nieopodal i nie miało tak formalnego wyglądu, tam namioty i tarpy były wymieszane i stwierdzam że Francuzi i Indianie  to luzacy. Z racji tego że przebywaliśmy w brytyjskim  obozowisku to nie wiem co działo się w obozowisku przeciwnika.
  • dzień pierwszy
      Pobudka o 5 rano i łagodny głos "stavame, budimy se" uświadomił nam, że to nie przelewki i trzeba się zbierać. Cóż było zrobić trzeba było  wstać bez szemrania jak reszta brytyjskiego obozowiska.. Po pobudce był czas na śniadanko i kawkę. Niestety z racji tego że cała impreza była na terenie przyzamkowego parku na nasz brytyjski obóz przypadało aż jedno ognisko i trzeba było jakoś przełamać barierę językową i podejść do Czechów i tą wodę na kawkę sobie jakoś zagrzać. To był mankament ale spowodował też że musieliśmy w jakąś interakcje z Czechami wejść. Dało się też zauważyć przy ognisku stylowe naczynia  epokowe naszych gospodarzy. Po śniadanku jeszcze w ciemnościach odbył się apel brytyjskich jednostek. Każdy oddział stawał w dwuszeregu i wniesiono poczet sztandarowy, któremu oddawało się cześć. Piękny widok, stojące oddziały i głównodowodzący honorujący sztandar. i Podczas apelu zostały omówione oczywiście po czesku zasady bitwy porannej. Póżniej odbył się wymarsz na stanowiska bojowe. My jako rangersi zaczailiśmy się w lesie, bo Francuzi i Indianie mieli nadejść od strony obozu polną drogą. Jednak jak to na wojnie bywa plany swoje a rzeczywistość swoje, francuscy zwiadowcy zaszli nas od tyłu i trzeba było improwizować.Uwagę trzeba było skupić na frot i tył. Główne natarcie francuskie poszło jednak od tyłu i musieliśmy ganiająć po krzakach walczyć z przeciwnikiem. Poranna potyczka skoczyła sie pokonaniem zjednoczonych sił francuzko - indiańskich pod Czerwoną Wieżą.


      Nie pamiętam już ile dokładnie w tym dniu odbyło się bitew, bo nie była to tylko jedna bitwa, trzeba było mieć pełną torbę ładunków by nie brakło. Kolejne potyczki - przeplatane odpoczynkiem w obozie -  odbywały się w coraz to innej części zamkowego parku. Zasada jednak zawsze była jedna - rangersi biedni szli na szpicy brytyjskich oddziałów by oczyścić pole z nieprzyjacielskich harcowników dla czerwonych kurtek, które krokiem defiladowym i przy dzwięku kobzy i bębna wkraczały na pole bitwy by dokończyć dzieła.
      
     W tym dniu uczestniczyliśmy też w nauce musztry (drill lub grill jak kto woli). To była dobra szkoła, dużo nam dała. Rangersi brali udział w drill'u czerwonych kurtek i uczyliśmy się też tego co rangersom nie jest potrzebne : jak  zawracanie w szyku, strzelanie w dwuszeregu czy trójszeregu. Póżniej czeski sierzant rangersów zabral na bok oddział. Powiedział i pokazał to co rangersom jest niezbędne i użyteczne czy to podczas potyczki w lesie czy przemarszu.  Mogę powiedzieć że szyk zwarty daje moc, poczucie siły, zjednoczenia i niezwyciężoności. Ale to nie dla rangersów.
  • dzień drugi
Tym razem pobudka o 7 rano, by po śniadanku udać się na teren bitwy. Francuzi i Indianie troszkę zaspali, chyba po upojnym wieczorze i trzeba było ich budzić. Tą sprawą zajęli się Highlandersi, którzy wpadli z kobzą na obozowisko francusko - indiańskie przygrywając i krzycząc budzili naszych przeciwników. Z kimś trzeba było walczyć przecież. I podobnie jak poprzedniego dnia apel, tym razem w szyku stanęli też francuscy de la Marine z flagą i odbyło się omówienie zadań na dzień nadchodzący. Póżniej udaliśmy się wszyscy w kierunku pola przyszłej bitwy. Ta bitwa była odmienna od bitwy dnia poprzedniego, bo była robiona pod publikę. Przy zamku zebrał się dosyć spory tłum turystów, którzy z daleka dla swego bezpieczeństwa obserwowali potyczkę. Tym razem potyczka odbyła się nad jeziorkiem i zotały do niej wykorzystane canoe. Tradycyjnie rangersi na szpicy natknęli się na zwiadowców indiańskich beztrosko obozujących na polanie przy jeziorku. Po wymianie ognia Indianie uciekli na canoe po posiłki francuskie które nadeszły niedługo w przeważającej sile. Rangersi plądrujący prowizoryczne obozowisko Indian ostrzeliwując sie gęsto musieli się wycofać i wysłać gońca z New Hampshire Provincial Regiment po pomoc.

 
     We wszystkich bitwach  nieliczny ale bitny oddział z New Hampshire Regiment współdziałał z rangersami i dzielnie stawał z przeciwnikiem, choć nie byli tak zadziorni jak rangersi. Cofający się rangersi raz po raz  ponawiali kontrataki na przeważające siły francuskie i czekali na nadchodzące posiłki brytyjskie. I jak zwykle czerwone kurtki marszowym krokiem z muzyką wkroczyły na pole bitwy i rozprawiły się z Francuzami i Indianami dobijając niedobitki przeciwnika w walce wręcz. Po całej bitwie i owacji widzów nastapiło przedstawienie tła konfliktu oraz biorących w inscenizacji jednostek. To było pod publikę oczywiście i co muszę przyznać z dużą swobodą i humorem wszystko zostało przedstawione. Następnie krokiem marszowym z bronia na ramieniu udały się wszystkie jednostki na teren obozu, który był otwarty przez godzinę dla turystów. Niestety bariera językowa nie pozwalała wykazać się elokwencją i znajomścią tematu przed ludnością tubylczą.

     Oczywiście nie opisałem wszystkich bitew, bo było ich napradę dużo jak na tak krótka imprezę, ale powiem że nigdy tak długo jeszcze nie czyściłem karabinu i podczas jednej imprezy nie wystrzelałem tak dużo ładunków.


      Po zakończeniu całej imprezy otrzymaliśmy żołd w postaci papierowych funtów z epoki, każdy biorący aktywny udział dostał taki żołd i zostało to skrupulatnie odnotowane w księgach. Wszystko było stylowo, główny obożny brytyjskiego obozu zapisywał gęsim piórem (abo innym) i atramentem nazwisko rekruta w odpowiedniej tabeli - jako oficera lub szeregowca, a każdy z uczestników miał zapoznać się z regulaminem (niestety po czesku lub niemiecku) i własnoręcznie podpisać go stylowym osiemnastowiecznym ołówkiem.

                                                szeregowy z Gorham Rangers

Projekt Ameryka XVIII w. - Pete Gordon

 Mieszkańcy brytyjskich kolonii od ich zarania, jak i w interesującym nas XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Poszerzanie terytorium kolo...