10 marca 2023

Zarys recenzji Quebec 1759

 
Wznowienie książki Jarosława Wojtczaka Quebec 1759 przez wydawnictwo Bellona, w poczytnej serii Historyczne Bitwy oraz pochlebne recenzje troszeczkę mnie zdenerwowały i popełniłem takową opinię o książce. Można powiedzieć, że jest to tylko niewielka część tego co można napisać. Pisane na szybko i zaznaczone są tylko te poważniejsze niedociągnięcia. Może kiedyś powstanie bardziej profesjonalna recenzja. Na razie trzeba zadowolić się takową.
 
Książkę przeczytałem dawno temu, ale wracam do niej co jakiś czas. Po pierwszym zachwycie, bo ciekawy tytuł, później przyszło rozczarowanie. Jest to typowy wyrób Wojtczaka czyli misz masz i pomieszanie z poplątaniem.
Zacznijmy od końca. Przede wszystkim tytuł nie odpowiada samej treści i książka powinna chyba nazywać się Wojny kolonialne w Ameryce Północnej lub jakoś tak. Tytułowa bitwa była bardzo krótka i wieńczyła de facto konflikt niesłusznie nazywany wojną siedmioletnią. Konflikt ten nazywa się Wojna Brytyjczyków z Francuzami i Indianami lub IV wojna kolonialna lub Ostatnią wojną o panowanie w Ameryce, te nazwy są prawidłowe, reszta to kalki językowe, niepoprawne. Typową kalka językowa jest zastosowanie przez autora nazwy Wojna z Francuzami i Indianami. Zapytam się przewrotnie kto z tymi Indianami i Francuzami walczy, ludy Bantu????
W rzeczonej książce sam opis tytułowej bitwy, licząc w to oblężenie, zajmuje raptem około 50 stron. Rozumiem, że krótka bitwa i mało treści i trzeba czymś te 192 strony zapełnić. Szkoda, bo w sumie z tego jednego HB-ka mogłyby powstać co najmniej ze dwa-trzy inne, a tak cały temat Wojny Brytyjczyków z Francuzami i Indianami został zmarnowany.
Nie mam zielonego pojęcia po co jest rozdział o odkryciach w Ameryce, który ma się nijak do Quebecu 1759. Przede wszystkim rozdział ten jest skąpy w informacje, które przedstawione są pobieżnie i niepełne. A to ciekawy temat, który spokojnie wystarczyłby na osobna książkę. Na kolejnych dwudziestu dwóch stronach mamy opis wysiłku kolonialnego Francji od początków XVII wieku mniej więcej do lat 40-tych wieku XVIII. Informacje te nic nowego ani odkrywczego nie wnoszą do tematu i moim zdaniem są niepotrzebne, bo można znaleźć je w innych pozycjach książkowych.
Autor również skrótowo i pobieżnie opisuje trzy kolejne wojny kolonialne pomiędzy Francją a Wielką Brytania o panowanie w Ameryce i tutaj też potencjał został zmarnowany, ponieważ każdy z tych konfliktów mógłby być opisany w osobnym tomie.
Jak widać z tych przykładów i o czym pisałem wcześniej tytuł nie pasuje do treści, ale na tym nie koniec. Przejdźmy do bibliografii, która jest bardzo skąpa i niektóre tytuły mogą dziwić, ponieważ są skąpe w informacje o Quebecu 1759. Kolejna rzeczą to bezkrytyczne korzystanie z bibliografii, o czym sam autor napomknął w jednym z wywiadów, iż korzystał z książki wydanej w języku polskim i podał dwa nieistniejące okręty, jako biorące udział w oblężeniu Quebecu. Jest to poważny błąd.
Opisując milicje kanadyjska autor podaje taka informację : milicjanci z Quebecu nosili czerwone, z Trois-Rivieres białe a z Montrealu niebieskie czapki, które do końca pozostały jedynym elementem ich oficjalnego umundurowania. Nie jest to prawdą, i zapewne autor, podobnie jak jego poprzednicy uległ pewnemu mitowi : jedną z uporczywych legend jest to, iż milicja Nowej Francji nosiła czerwone, niebieskie lub białe czapki, zależnie od tego z którego dystryktu pochodziła. Ten mit pochodzi z Les Cours d’histoire du Canada księdza Jeana-Baptiste-Antoine Ferlanda, które opublikowano w 1865 r. Możemy tam przeczytać, że czapki ludzi ze wsi z dystryktu Montreal były niebieskie, podczas gdy w Quebecu były czerwone i białe z dystrykty Trois-Rivières. Analiza francuskich archiwów potwierdza jednak iż czerwone czapki były najczęściej noszone przez milicję, niezależnie od tego z jakiego dystryktu pochodzili. Pojawienie się niebieskich czapek jest fenomenem XIX w, powiązanym z rebeliami w Kanadzie w 1837 r., natomiast białe czapki z Trois-Rivières są wymysłem księdza Farlanda.
Tak autor opisuje wypad z 12 lipca : jeszcze tego samego dnia przeprawił (Montcalm) na południowy brzeg, powyżej pozycji brygady Moncktona, 2000 żołnierzy regularnych i milicji pod dowództwem ppłk. Jeana Dumasa...Zanim Wolfe zorientował się w niebezpieczeństwie i cokolwiek przedsięwziął, Francuzi z boku zaatakowali brytyjskie baterie. Artylerzyści Wilkinsona w panice opuścili swoje stanowiska i schronili się w umocnionym obozie… Nie wiem skąd autor zaczerpnął te informacje ale przebieg tego wypadu był całkowicie inny. Przede wszystkim mieszany oddział składał się z około 1500 ludzi, w tym żołnierzy z regularnych oddziałów, Indian i milicjantów i Royal-Syntaxe, o których autor nawet nie wspomina. Oddział francuski podzielił się na dwie grupy by osaczyć Brytyjczyków. Royal-Syntaxe pogubili się i wzięli Francuzów z drugiego oddziału za przeciwnika i ostrzelali go. Zginął jeden człowiek a dwóch zostało rannych. Podczas strzelaniny panika ogarnęła wszystkich Kanadyjczyków. W wyniku tego francuski oddział porzucił broń i siekiery i zaczął uciekać, by jak najszybciej dostać się do pozostawionych na brzegu łodzi.
Nie wspomnę nawet o innych drobnych wpadkach, jak niewłaściwe stopnie wojskowe.
Seria HB cieszy się dużą popularnością bo stara się opisywać te konflikty mniej znane i popularne, przynajmniej tak było, szkoda jednak iż tak ciekawy temat jak Wojna Brytyjczyków z Francuzami i Indianami został zamknięty w jednym tomie i nie pozwala czytelnikom cieszyć się z innych publikacji w tym temacie. Temat ciekawy ale potencjał zmarnowany, Szkoda też iż zwraca się uwagę na warsztat językowy autora a nie na merytorytykę jego pisania. Barwna opowieść, napisana przystępnym językiem wcale nie musi być poznawcza i wartościowa. Niestety to jest wada.

Projekt Ameryka XVIII w. - Pete Gordon

 Mieszkańcy brytyjskich kolonii od ich zarania, jak i w interesującym nas XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Poszerzanie terytorium kolo...