30 marca 2015

Ładownica - Cartridge box

Ładownica bardzo potrzebna do przechowywania ładunków. Jest to typ ładownicy przymocowywanej do pasa (belly box). Szerokość między 7 - 8 cali a wysokość 3 - 4 cale (lub inne ale by było wygodnie), otwory oczywiście pasujące pod kaliber ładunku. Poniżej kilka zdjęć jak zrobić taką ładownicę.

  • Sosnowy klocek z nawierconymi otworami głębokości 5,5 cm
  • Wycięte skórzane dno i bok
  • Dopasowany klocek do zszytych części, docięta klapa główna i uszy do pasa przygotowane do zszycia
  • Doszyta klapa główna i boczki
  • Po doszyciu mniejszej klapki z cieńszej skóry
  • Efekt końcowy
Efektami swojej pracy podzielił się YP



20 marca 2015

Fort William Henry - cz. 8

     Wraz z nastaniem feralnego dnia 10 sierpnia około piątej rano brytyjskie oddziały regularne rozpoczęły formowanie kolumny, by jak najspieszniej wymaszerować do Fortu Edward. Indianie prawie natychmiast zdezorganizowali cały porządek, wchodząc między żołnierzy. Rozpoczęły się incydenty, wojownicy zabierali bagaże, broń i mundury. Zabrali też od razu konie przeznaczone do zaprzęgu dla jedynej armaty, którą pozwolono zabrać Brytyjczykom. Inne grupy przedostały się w tym czasie na teren obozu, gdzie przebywały jeszcze oddziały wojsk prowincjonalnych oraz kobiety i dzieci żołnierzy. Szybko pozabijali znajdujących się tam 17 rannych. Francuskie pikiety wraz z oficerami, wśród których rozpoznano Saint Luca de La Corne, nie kiwnęły palcem, by pomóc rannym. Zaczęły się rabunki. Wojska prowincjonalne starały się naprędce uformować kolumnę, by opuścić obóz, lecz okazało się to już niemożliwe. Indianie, w wielkiej liczbie, byli wszędzie dookoła.
     Jonathan Carver z regimentu Massachusetts wspominał: ,,Momentalnie zdarli ze mnie mundur, kamizelkę, pas główny i kapelusz. Carver błagał francuskie pikiety, ale ci nie chcieli pomóc, nazywając Carvera „angielskim psem”. Kiedy większość żołnierzy mimo problemów opuściła obóz, któryś z Indian wydał okrzyk wojenny, co stało się sygnałem. Setki Indian ruszyły na zdezorientowanych Anglików, zabijając i skalpując bez wyjątku. Obóz angielski w mgnieniu oka stał się miejcem iście dantejskich scen. John Maylem wspominał po latach: „[…] dzikie, piekielne wycie rozlegało się wszędzie wokół, zwiastując śmierć kolejnego żołnierza, kobiety lub dziecka”. Z kolei Jonathan Carver z trudem był w stanie opisać sceny, jakie miały miejsce tego dnia: „Mężczyźni, kobiety i dzieci byli skalpowani i zabijani w najbardziej okrutny sposób. Wielu z tych dzikusów chłeptało ciepłą jeszcze krew swoich ofiar”.
     Brytyjczycy rozpierzchli się w panice i nie było już mowy o przywróceniu porządku i formowaniu kolumny. Liczba zabitych rosła w przerażającym tempie. Żołnierze, w większości błyskawicznie pozbawieni mundurów i broni, sparaliżowani strachem, nie byli w stanie stawić najmniejszego oporu i po prostu zaczęli uciekać, biegnąc w stronę Fortu Edward. Zabijanie Anglików, wbrew powszechnej opinii, trwało krótko, być może 15 minut, po czym rozpoczęło się masowe branie jeńców. Mniej więcej w tym samym czasie do obozu brytyjskiego przybiegł Levis, pierwszy oficer francuski, który próbował ochraniać jeńców brytyjskich. Efekt był taki, że wielu żołnierzy francuskich również zostało rannych. Kilka chwil później, biegnąc, zjawił się również Montcalm w towarzystwie swoich adiutantów. Zjawił się zbyt późno, by zapobiec morderstwom, lecz chciał przynajmniej odzyskać z indiańskich rąk Brytyjczyków. Udało mu się odebrać Indianom oficera i kilku innych żołnierzy. Był to poważny błąd. Kiedy Indianie zorientowali się w zamysłach Francuzów, zaczęli zabijać wziętych do niewoli, woląc zachować skalp, niż oddać jeńca. Inni starsi oficerowie oraz francuscy tłumacze przydzieleni do Indian również starali się ratować wziętych przemocą ludzi Monro.
      Kapitan Jean-Nicolas Desandrouins pisał, że został obudzony przez hałas. Szybko się ubrał i pobiegł w stronę angielskiego obozu. Na miejscu Desandrouins zobaczył angielskich żołnierzy całkowicie bezradnych i tak bardzo przerażonych, że w najmniejszym stopniu nie stawiali oporu. Dzięki pomocy ojca Abbé François, sulpicjana od lat pracującego wśród Seneków i Huronów, Desandrouins wykupił od Indian czterech brytyjskich oficerów. Ojciec Pierre Roubaud, misjonarz żyjący wśród Abenaków z St. Francis, natrafił na szalejącą z rozpaczy kobietę, której Indianie odebrali malutkie dziecko. Od francuskiego oficera dowiedział się, że w obozie jest wojownik Huronów z sześciomiesięcznym dzieckiem. Ojciec Roubaud odnalazł Hurona i spostrzegł, że dziecko jest całe i zdrowe, wesoło gaworząc, bawi się naszyjnikiem wojownika. Po dłuższych negocjacjach przekonał Hurona, by oddał dziecko w zamian za świeży angielski skalp. Czym prędzej pobiegł do obozu swoich Abenaków, prosząc o skalp. Dostał od Abenaków nie jeden, lecz kilkanaście do wyboru. Kiedy transakcja z Huronem dobiegła końca, ojciec Roubaud zwrócił dziecko kobiecie i szczęśliwie odprowadził oboje do francuskiego obozu.
     Większość Indian w tym czasie zaczęła spiesznie uchodzić, zabierając ze sobą jeńców, aby nie odebrali im ich Francuzi. Angielski żołnierz James Furnis próbował uciekać w kierunku Fortu Edward, ale po dwóch milach został schwytany przez Indian. Ci zabrali go ze sobą, lecz już nie do obozów, ale od razu na brzeg jeziora, gdzie znajdowały się indiańskie canoe. Po drodze cała grupa napotkała francuskie pikiety i Furnis został przez nie przejęty. Wielu jeńców nie miało jednak tyle szczęścia. John Maylem opisał, jak został pochwycony i zabrany nad jezioro. Umalowano go na sposób indiański i zaprowadzono do canoe. Tam spostrzegł co najmniej 50 innych jeńców również umalowanych i częściowo ubranych na indiańską modłę. Miało utrudnić rozpoznanie wśród nich angielskich brańców. Jak wspominał Maylem, flotylla ruszyła niezwłocznie w drogę, starając się omijać ewentualne francuskie posterunki. Po pięciu dniach dotarli do Montrealu, gdzie szczęśliwie Maylem został wykupiony przez Francuzów. Większość Indian opuściła francuskie obozy tego samego dnia, kierując się w stronę Montrealu. Z armią Montcalma pozostali jedynie Abenaki..
cdn.
oprac. Marcin Pejasz



 

10 marca 2015

FIW w obrazach - Buxton

John Buxton jest malarzem, dzięki któremu historia ożywa. Patrząc na jego obrazy czujemy klimat czasu, który nam ukazuje. Jego malarstwo skupia się głównie na przedstawianiu XVIII wiecznych Wschodnich Indian Leśnych, będących częścią tworzącej się wówczas młodej historii Ameryki. Więcej o Buxtonie można znaleść na stronie :



oprac. YP

 

3 marca 2015

Fort William Henry - cz. 7

     Około południa przy bramie doszło do ceremonii przekazania fortu, a 450 Brytyjczyków odmaszerowało w stronę oszańcowanego obozu, w którym zgromadzili się wszyscy żołnierze. To z obozu następnego dnia cała kolumna miała ruszyć w stronę Fortu Edward.
    Do opuszczonego fortu bardzo szybko przedostali się indiańscy wojownicy poszukujący łupów. Mimo obecności Francuzów zabili kilku spośród 47 rannych pozostawionych w forcie. Roubaud, francuski misjonarz i tłumacz Abenaków, spostrzegł jednego wojownika, o którym wspominał: „W swym ręku niósł głowę Anglika, z której strumieniem lała się krew”. Francuzi nie bez kłopotów zdołali zapobiec rabunkowi wojskowych zapasów oraz dalszemu zabijaniu rannych jeńców, w tym kapitana Ormsby. Indianie nie wykazali zrozumienia dla francuskich perswazji. Byli niezadowoleni, uważając, że wszystkie najlepsze łupy Francuzi chcą zagarnąć wyłącznie dla siebie. Jasno dał temu wyraz jeden z wojowników, mówiąc: „Francuzi okazali się kłamcami, obiecali nam plądrowanie wraz z łupami i w taki czy inny sposób będziemy to mieli”. Indianie szybko też znaleźli się w brytyjskim obozie, gdzie doszło do rabunków i przywłaszczania mienia. Niektórzy oficerowie ofiarowywali Indianom pieniądze, aby zachować swoje osobiste bagaże. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Obóz udało się oczyścić z wojowników dopiero po bezpośredniej interwencji Montcalma i niektórych wodzów. Nie był to najlepszy prognostyk na dzień następny. 
   O północy z 9 na 10 sierpnia do obozu brytyjskiego przybyła francuska eskorta w sile 200 żołnierzy z regimentów La Reine i Languedoc. Montcalm i Monro doszli do wniosku, że być może należy zmodyfikować wcześniejsze ustalenia i wymarsz Brytyjczyków powinien zacząć się w nocy, nie czekając świtu. Miało to zapobiec jakimkolwiek incydentom ze strony Indian. Monro obawiał się także o los kobiet i dzieci będących w obozie, a niepodlegających umowie o honorowym parolu. Mimo zachowanych środków ostrożności Indianie szybko zorientowali się w sytuacji i zablokowali całą kolumnę, zanim ta zdążyła w ogóle wyruszyć. Rada oficerów obu armii uznała, że w zaistniałej sytuacji rozsądnie będzie zaczekać z ewakuacją do rana. Do tej decyzji z pewnością przyczyniły się też raporty francuskich oficerów przydzielonych do obozów Indian. Twierdzili oni, że co najmniej dwóch trzecich wojowników nie ma w obozach i nie bardzo wiadomo, gdzie są. 
   Indianie stali się jeszcze bardziej agresywni, wietrząc europejski spisek. Najpierw nie pozwolono im splądrować fortu, a później obozu. Teraz Francuzi starali się w tajemnicy wyprowadzić jeńców. Z pewnością nie poprawiło to nastroju i tak już mocno zdegustowanymi rozeźlonym wojownikom indiańskim.
     W nie najlepszych nastrojach byli także Anglicy. Jamesa Furnisa i Adama Williamsona, oficerów, którzy uszli z życiem w czasie klęski Braddocka, wcale nie pocieszał fakt, że do ich obozu przydzielono Francuzów w charakterze ochrony. Pośród nich znajdował się kapitan Jean Daniel Dumas, który przyczynił się do klęski nad Potokiem Żółwia, oraz Michel de Langlade, półkrwi Ottawa, sprawca niedawnej masakry w Sabbath Day Point. Francuzi ostrzegali też Anglików, że jeśli w obronie swoich bagaży, nawet przypadkowo, zginie jakiś wojownik, to nawet sam Montcalm nie będzie w stanie zapobiec poważnym kłopotom. 
 
cdn.
 
oprac. Marcin Pejasz
 
żołnierze regimentu de la Reine i Languedoc, ok. 1756
http://www.cmhg.gc.ca/cmh/image-181-eng.asp?page_id=223
 
 

Projekt Ameryka XVIII w. - Pete Gordon

 Mieszkańcy brytyjskich kolonii od ich zarania, jak i w interesującym nas XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Poszerzanie terytorium kolo...