20 marca 2015

Fort William Henry - cz. 8

     Wraz z nastaniem feralnego dnia 10 sierpnia około piątej rano brytyjskie oddziały regularne rozpoczęły formowanie kolumny, by jak najspieszniej wymaszerować do Fortu Edward. Indianie prawie natychmiast zdezorganizowali cały porządek, wchodząc między żołnierzy. Rozpoczęły się incydenty, wojownicy zabierali bagaże, broń i mundury. Zabrali też od razu konie przeznaczone do zaprzęgu dla jedynej armaty, którą pozwolono zabrać Brytyjczykom. Inne grupy przedostały się w tym czasie na teren obozu, gdzie przebywały jeszcze oddziały wojsk prowincjonalnych oraz kobiety i dzieci żołnierzy. Szybko pozabijali znajdujących się tam 17 rannych. Francuskie pikiety wraz z oficerami, wśród których rozpoznano Saint Luca de La Corne, nie kiwnęły palcem, by pomóc rannym. Zaczęły się rabunki. Wojska prowincjonalne starały się naprędce uformować kolumnę, by opuścić obóz, lecz okazało się to już niemożliwe. Indianie, w wielkiej liczbie, byli wszędzie dookoła.
     Jonathan Carver z regimentu Massachusetts wspominał: ,,Momentalnie zdarli ze mnie mundur, kamizelkę, pas główny i kapelusz. Carver błagał francuskie pikiety, ale ci nie chcieli pomóc, nazywając Carvera „angielskim psem”. Kiedy większość żołnierzy mimo problemów opuściła obóz, któryś z Indian wydał okrzyk wojenny, co stało się sygnałem. Setki Indian ruszyły na zdezorientowanych Anglików, zabijając i skalpując bez wyjątku. Obóz angielski w mgnieniu oka stał się miejcem iście dantejskich scen. John Maylem wspominał po latach: „[…] dzikie, piekielne wycie rozlegało się wszędzie wokół, zwiastując śmierć kolejnego żołnierza, kobiety lub dziecka”. Z kolei Jonathan Carver z trudem był w stanie opisać sceny, jakie miały miejsce tego dnia: „Mężczyźni, kobiety i dzieci byli skalpowani i zabijani w najbardziej okrutny sposób. Wielu z tych dzikusów chłeptało ciepłą jeszcze krew swoich ofiar”.
     Brytyjczycy rozpierzchli się w panice i nie było już mowy o przywróceniu porządku i formowaniu kolumny. Liczba zabitych rosła w przerażającym tempie. Żołnierze, w większości błyskawicznie pozbawieni mundurów i broni, sparaliżowani strachem, nie byli w stanie stawić najmniejszego oporu i po prostu zaczęli uciekać, biegnąc w stronę Fortu Edward. Zabijanie Anglików, wbrew powszechnej opinii, trwało krótko, być może 15 minut, po czym rozpoczęło się masowe branie jeńców. Mniej więcej w tym samym czasie do obozu brytyjskiego przybiegł Levis, pierwszy oficer francuski, który próbował ochraniać jeńców brytyjskich. Efekt był taki, że wielu żołnierzy francuskich również zostało rannych. Kilka chwil później, biegnąc, zjawił się również Montcalm w towarzystwie swoich adiutantów. Zjawił się zbyt późno, by zapobiec morderstwom, lecz chciał przynajmniej odzyskać z indiańskich rąk Brytyjczyków. Udało mu się odebrać Indianom oficera i kilku innych żołnierzy. Był to poważny błąd. Kiedy Indianie zorientowali się w zamysłach Francuzów, zaczęli zabijać wziętych do niewoli, woląc zachować skalp, niż oddać jeńca. Inni starsi oficerowie oraz francuscy tłumacze przydzieleni do Indian również starali się ratować wziętych przemocą ludzi Monro.
      Kapitan Jean-Nicolas Desandrouins pisał, że został obudzony przez hałas. Szybko się ubrał i pobiegł w stronę angielskiego obozu. Na miejscu Desandrouins zobaczył angielskich żołnierzy całkowicie bezradnych i tak bardzo przerażonych, że w najmniejszym stopniu nie stawiali oporu. Dzięki pomocy ojca Abbé François, sulpicjana od lat pracującego wśród Seneków i Huronów, Desandrouins wykupił od Indian czterech brytyjskich oficerów. Ojciec Pierre Roubaud, misjonarz żyjący wśród Abenaków z St. Francis, natrafił na szalejącą z rozpaczy kobietę, której Indianie odebrali malutkie dziecko. Od francuskiego oficera dowiedział się, że w obozie jest wojownik Huronów z sześciomiesięcznym dzieckiem. Ojciec Roubaud odnalazł Hurona i spostrzegł, że dziecko jest całe i zdrowe, wesoło gaworząc, bawi się naszyjnikiem wojownika. Po dłuższych negocjacjach przekonał Hurona, by oddał dziecko w zamian za świeży angielski skalp. Czym prędzej pobiegł do obozu swoich Abenaków, prosząc o skalp. Dostał od Abenaków nie jeden, lecz kilkanaście do wyboru. Kiedy transakcja z Huronem dobiegła końca, ojciec Roubaud zwrócił dziecko kobiecie i szczęśliwie odprowadził oboje do francuskiego obozu.
     Większość Indian w tym czasie zaczęła spiesznie uchodzić, zabierając ze sobą jeńców, aby nie odebrali im ich Francuzi. Angielski żołnierz James Furnis próbował uciekać w kierunku Fortu Edward, ale po dwóch milach został schwytany przez Indian. Ci zabrali go ze sobą, lecz już nie do obozów, ale od razu na brzeg jeziora, gdzie znajdowały się indiańskie canoe. Po drodze cała grupa napotkała francuskie pikiety i Furnis został przez nie przejęty. Wielu jeńców nie miało jednak tyle szczęścia. John Maylem opisał, jak został pochwycony i zabrany nad jezioro. Umalowano go na sposób indiański i zaprowadzono do canoe. Tam spostrzegł co najmniej 50 innych jeńców również umalowanych i częściowo ubranych na indiańską modłę. Miało utrudnić rozpoznanie wśród nich angielskich brańców. Jak wspominał Maylem, flotylla ruszyła niezwłocznie w drogę, starając się omijać ewentualne francuskie posterunki. Po pięciu dniach dotarli do Montrealu, gdzie szczęśliwie Maylem został wykupiony przez Francuzów. Większość Indian opuściła francuskie obozy tego samego dnia, kierując się w stronę Montrealu. Z armią Montcalma pozostali jedynie Abenaki..
cdn.
oprac. Marcin Pejasz



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Projekt Ameryka XVIII w. - Pete Gordon

 Mieszkańcy brytyjskich kolonii od ich zarania, jak i w interesującym nas XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Poszerzanie terytorium kolo...