14 czerwca 2020

Zamiast pierzyny taki śpiwór

Obozując w terenie, pod namiotem albo i pod chmurka czasem przydaje się coś więcej jak koc by się przykryć i odgrodzić od wilgoci nocy. Na poniższych rysunkach pokazujemy śpiwór jaki samemu można sobie uszyć. Jednak trzeba pamiętać iż pochodzi ono z tzw. okresu Fur Trade. Nie ma żadnych zapisków, albo nie udało się nam do nich dotrzeć, które mówiłyby o tym iż takie śpiwory używano podczas French Indian War. Jest to wymysł późniejszy, ale praktyczny, dlatego zostawiamy Wam decyzję czy chcecie sobie coś takiego zrobić czy też nie.

Oczywiście taki śpiwór to tylko pokrowiec, do którego wsadzamy coś by było nam miękko i w miarę wygodnie. Można więc wsadzić do środka koc lub jakiś inny materiał, wedle uznania. Ważne jest aby łóżko było przynajmniej od spodu wodoodporne, co będzie ratowało nasze nerki przed zapaleniem. Podane rozmiary są oczywiście tylko przykładowe, można sobie samemu dobrać najbardziej nam pasujący rozmiar.

Oto pierwszy śpiwór, trochę skomplikowany do zrobienia, na pierwszy rzut oka, ale to tylko złudzenie. Te wnęki pod głowę i nogi, nazwane kieszeniami D, E mogą być oczywiście tej samej wielkości.


Tak wygląda całość po zszyciu. Jak juz pisaliśmy jest to tylko wariant, Wy możecie sobie trochę coś pozmieniać. Dobrym pomysłem jest wypośrodkować klapy B, C którymi sie owijamy, tak by samo łóżko stało się uniwersalne. Spowoduje to, że nie będzie miało znaczenia gdzie ma być głowa a gdzie nogi. Uwieżcie czasem się to bardzo przydaje. Oczywiście aby  ten śpiwór był praktyczny i spełniał swoją rolę to trzeba je jakoś zamknąć. Dlatego  do klapy B przyszywamy troczki na wolnym końcu, a do klapy C troczki przyszywamy w 1/3 wysokości od góry. Takie przyszycie troczków spowoduje iż klapy będą na siebie zachodzić i ciepełko nie będzie uciekać nam. Można też zastosować inne zamknięcie jak np. zrobić dziurki i przewlekac przez nie sznurek.

Tak mniej więcej wyglądaja elementy potrzebne do uszycia takiego posłania.


Oczywiście można inaczej sobie rozłożyć poszczególne elementy takiego śpiwora, wszystko zależy od Waszej inwencji jak i od materiału jaki posiadacie.

Dla  mniej zdolnych a chcących posiadać jakieś zabezpieczenie przed wilgocią, czy też wolących coś co przypomina klasyczne śpiwory to polecam wykonanie takiego  posłania jak pokazano na ostatnim rysunku. Jest on prosty do wykonania, podobny w swym kształcie do starych śpiworów ale wykonany z materiału. Jeśli masz taką fantazję to możesz sobie taki śpiworek zaimpregnować i wtedy żadna pogoda nie jest Ci straszna.

 

Wszystkim ceniącym sobie wygodę przypominany iż pokazane na rysunkach śpiwory nie są udokumentowane na okres French Indian War, ale abyście czuli sie trochę rozgrzeszeni to informujemy, iż takie jak na ostatnin rysunku widzieliśmy u czeskich rekonstruktorów.


Miłego nocowania 



10 czerwca 2020

Zapomniany James Smith, cz. 2

      Smith przebywał wśród Indianami przez pięć lat i zaczął ich szanować i podziwiać. W 1759 roku, skorzystał jednak z okazji by ich opuścić i wsiadł na francuski statek z angielskimi więźniami przeznaczonymi na wymianę. Po kilku miesiącach spędzonych w Montrealu Smith w końcu powrócił na łono swej białej społeczności. Jego biograf, historyk z Pensylwanii - Wilbur S. Nye, pisze, że jego przyjaciele i rodzina znaleźli go bardzo zmienionego: „Na początku ledwo go poznali z powodu jego odmiennego wyglądu i sposobu mówienia - dźwięcznego, podobnie jak u Indian, któremu towarzyszyły pełne gracji gesty, również charakterystyczne dla tubylców. ” Po zakończeniu wojny z Francuzami i Indianami na pograniczu zapanował względny spokój i taki stan rzeczy utrzymywał się aż do 1763 roku, kiedy to wybuchła rewolta Indian zwana Powstaniem Pontiaka. Osady graniczne były narażone na ataki, ponieważ zgromadzenie kolonialne Pensylwanii, zdominowane przez kwakrów -pacyfistów nie zapewniło odpowiednio licznej i wyszkolonej milicji, która mogła by powstrzymywać rajdy wojenne Indian. Rząd brytyjski również nie był pomocny albowiem nagle, na podstawie niezrozumiałych dla osadników, umocowań prawnych , uznał teraz plemiona indiańskie za niezależne narody posiadające prawa do posiadania ziemi i sprzeciwiał się praktyce zajmowania ich ziemi przez indywidualnych farmerów. Smith wiedział dobrze że ta praktyka nie tylko sprowokowała indiańskie najazdy, ale sprawiła, że stały się one koniecznością dla Indian, ponieważ ci, pozbawiani najlepszych terenów łowieckich byli czasem po prostu zmuszeni do zdobywania w jakimś zakresie zapasów żywności podczas wojennych rajdów na farmy białych. Osadnicy w końcu nie oglądając się już na żadne władze utworzyli własne jednostki bojowe a Smith został wybrany na kapitana. Wybrał dwóch innych byłych jeńców na swoich oficerów i przeszkolił swoich ludzi w zakresie stosowania taktyki zapożyczonej od Indian. Smith i jego ludzie ubierali się podobnie do Indian i jak oni malowali twarze na czerwono i czarno (dlatego zwano ich „Czarnymi Chłopcami”).


      Ich sposoby walki okazały się na tyle skuteczne, iż w końcu na pograniczu Pensylwanii zapanował względny spokój. W 1765 r., kiedy ciągle toczono nieustanne rozmowy pokojowe z Indianami, Smith i 10 jego „Czarnych Chłopców” napadł na transport z darami dla Indian po czym zniszczył wszelką broń i amunicje jakie znajdowały się na wozach. Usprawiedliwiał swój ruch tym, że takie prezenty zbroiły Indian przeciwko osadnikom i farmerom na pograniczu. Jego działalność okazała się jednak solą w oku królewskich komisarzy negocjujących pokój. Dowódca fortu Loudon, aresztował wielu osadników – w większości nie mających nic wspólnego z „Czarnymi Chłopcami”. Smith szybko zwerbował oddział strzelców i rozbił obóz w pobliżu fortu; po czym rozpoczął akcję łapania w niewolę zaskoczonych żołnierzy. Kiedy liczba jego jeńców przerosła liczbę przetrzymywanych w forcie osadników Smith zorganizował wymianę więźniów, dzięki czemu udało mu się uwolnić wszystkich cywilów którzy siedzieli w fortecznym areszcie. Jednak najbardziej spektakularnym osiągnięciem Smitha był jego atak na Fort Bedford w 1769 roku. Wraz z 18 swoimi Czarnymi Chłopcami wyruszył na ratunek aresztowanej grupie kolonistów buntujących się przeciwko królewskim podatkom. Smith szeroko rozpowiadał o swych zamiarach uwolnienia więźniów, tak aby dowiedzieli się o nich Brytyjczycy. Wraz ze swymi ludźmi, forsownym nocnym marszem doszedł do fortu przed świtem na długo przedtem niźli spodziewali się go Brytyjczycy, zmyleni rozpowiadanymi przez Smitha fałszywymi informacjami Czarni Chłopcy, bez trudu przemknęli obok wartowników i zabezpieczyli zbrojownię wewnątrz fortu i błyskawicznie uwolnili aresztantów.

Takie działania wydają się czynić Smitha naturalnym kandydatem na przywódcę podczas wojny o niepodległość USA. Niestety Smith nie był w stanie spełnić swoich ambicji. Zwrócił się do Jerzego Waszyngtona o pozwolenie na utworzenie batalionu strzelców „takich, którzy znają indiańskie metody walki”. Smith wspomina jednak, że „generał Waszyngton nie wpadł w zachwyt z powodu pomysłu by białych mężczyzn przebierać za Indian”.

Podczas wojny o niepodległość Smith otrzymał stopień pułkownika i został skierowany do poprowadzenia wyprawy przeciwko indiańskiej wiosce nad strumieniem French. Tam powinowactwo Smitha z Indian mogło doprowadzić do konfliktu interesów. Tak się jednak nie stało. Nye donosi, że po powrocie Smitha z nieudanej kampanii, został on oskarżony przez niższego stopniem oficera, Archibalda Lochry'ego, który twierdził, że ponieważ Smith „nie chciał zabić Indianina”, odrzucił propozycję zwiadu, przez co zniweczył element zaskoczenia. Miało to doprowadzić do ucieczki Indian. Na prośbę Smitha sprawa została wniesiona do sądu wojskowego. Podczas rozprawy Smith został całkowicie oczyszczony z zarzutów.

Kusi jednak myśl, że Lochry miał podstawy do swoich oskarżeń. Mógł nie wiedzieć, że Indianie z wioski nad strumieniem French pochodzili z grupy do której Smith został adoptowany w przeszłości. W swoim pamiętniku Smith wyjawił, że rozmawiał z nimi w ich własnym języku kilka miesięcy po nieudanej kampanii, „nie informując ich, że tam był”. Sam dowiedział się, że Indianie dokładnie monitorowali jego podejście i znacznie przecenili wielkość jego małej armii. Indianie dokładnie obejrzeli z ukrycia obóz wojskowy i stwierdzili, że nie mogą wykonać korzystnego ataku. Dlatego opuścili swoją wioskę oraz tereny łowieckie i przenieśli się na zachód. Było to typowe działanie Smitha; dzięki swojej wiedzy w zakresie taktyki Indian, był w stanie konsekwentnie zniechęcić wroga do ataku lub też ostatecznie pokonać ich bez konieczności przelewania „morza krwi”. Smith doskonale wiedział, że Indianie byli pragmatyczni i nigdy nie zaatakowaliby bez dużego prawdopodobieństwa na zwycięstwo. W tym konkretnym wypadku Indianie po prostu ocenili mocne strony swojego przeciwnika i rozważnie wycofali się. Smith nie splamił swoich rąk krwią przybranych pobratymców. W 1785 roku, Smith osiedlił się w hrabstwie Bourbon w Kentucky na terytorium przejętym od Indian. Po kilku latach przeniósł się na farmie w Jacob's Creek. Przez wiele lat zasiadał w zgromadzeniu ogólnym hrabstwa, a także pracował jako misjonarz wśród Indian. Jako człowiek schorowany i stary, nie mogący już więcej walczyć, nadal próbował przyczynić się do powiększenia zdolności bojowych swego młodego kraju, publikując dwie prace o taktyce wojny partyzanckiej na modłę indiańską - najpierw w „An Account of the Remarkable Occurrences in the Life and Travels of Col. James Smith ” a następnie w Traktacie o taktyce wojny indiańskiej.

James Smith ok. 1800-1810

Współcześni mu zapamiętali go jako spokojnego, bardzo inteligentnego człowieka i zapalonego czytelnika. To, że był w stanie prowadzić własny dziennik podczas pobytu wśród Indian, było bardzo niezwykłe, biorąc pod uwagę, że większość narracji dotyczących niewoli została napisana wiele lat później z pamięci. Tak więc relacje Smitha są do dnia dzisiejszego uważane za niezwykle cenne, biorąc pod uwagę mnogość szczegółów jakie się w nich znajdują.

Istnieją pewne dowody na to, że Smith redagował i wydawał niewielką gazetę aż do swojej śmierci w 1812 r. Historycy zwracają uwagę i bacznie poszukują wszelkich zachowanych dokumentów spisywanych przez Jamesa Smitha. Gdyby udało się odnaleźć jakieś jego nowe wspomnienia, miałyby one prawdopodobnie nieocenioną wartość historyczną.

James Smith zmarł 11 kwietnia 1813 roku.

                                                                                                                                Oprac. - Naszyjnik



26 kwietnia 2020

Zapomniany James Smith, cz. 1

      James Smith, urodzony w dzisiejszym Mercersburgu w Pensylwania 26 listopada 1737 roku, stał się legendarną postacią pogranicza - Indianin, biały zwiadowca, żołnierz i oficer oraz amerykański patriota został zapomniany zaraz po śmierci. Na szczęście pamięć o nim przetrwała .
      James został schwytany w maju 1755 r. przez Indian Delawarów gdy pracował przy budowie tzw. drogi Braddocka i zabrano go do Fortu Duquesne. Znajdujący się w obrębie Fort Duquesne (obecnie Pittsburgh) młody, zaledwie 18-letni James Smith obserwował niezbyt liczną grupę Indian, francuskich Kanadyjczyków oraz żołnierzy stanowiących załogę Duquesne, którzy wyruszali na spotkanie z armią angielskiego generała Edwarda Braddocka. Smith spodziewał się, że Braddock rozgromi wroga, zajmie francuski fort w widłach Ohio a tym samym wyratuje go i oswobodzi z niewoli. Niestety – późnym popołudniem tego samego dnia, 9 lipca 1755 r. Francuzi i ich indiańscy sojusznicy wrócili w chwale zwycięzców, a Smith wkrótce usłyszał przerażające krzyki torturowanych brytyjskich jeńców, których obdzierano ze skóry i palono żywcem . „Wydawało mi się” - napisał później Smith - „jakby piekielne moce zstąpiły na ziemię”. Nieco później, Smith dowiedział się, że Francuzi i Indianie stracili zaledwie kilkunastu ludzi, podczas gdy Brytyjczycy zostawili na polu bitwy prawie 500 ludzi, nie licząc strat jakie ponieśli podczas odwrotu. Ta katastrofalna porażka była dla Brytyjczyków raczej mało chwalebnym początkiem wojny z Francuzami i Indianami. Była jednak pierwszą bardzo ważną lekcją jaką odebrał Smith, która dotyczyła indiańskich sposobów prowadzenia wojny. Już niebawem, Smith zostanie ekspertem w dziedzinie taktyki i strategii indiańskiej ale także i ogólnie życia Indian.
      Młody Smith został schwytany przez Delawarów i Caughnawaga tuż przed nieszczęsną próbą zajęcia Fortu Duquesne przez Braddocka. Zapewne z powodu młodego wieku, został przeznaczony do adopcji, co wiązało się z koniecznością pokonania tzw. „ścieżki życia„ – tuż za fortem Smith, jak wielu innych , był zmuszony przebiec między dwoma szpalerami Indian, którzy pobili go podczas próby, prawie do nieprzytomności. Ale tylko tak można było zostać Indianinem. Ludzie słabego ducha i odporności byli odsiewani podczas takiej próby. Jakiś czas po klęsce Braddocka, kiedy Smith wydobrzał a jego rany wygoiły się na tyle by można było wyruszyć w podróż, Indianie zabrali go z Fort Duquesne, mimo że usilnie prosił ich by pozostawili go pomiędzy Francuzami. Odmówiono jego prośbie. Nie zostawia się przecież braci pośród białych, choćby i Francuzów. Smith teraz był jednym z nich.
      Podczas ostatecznego dopełnienia ceremonii adopcji w wiosce Caughnawaga nad rzeką Allegheny, młody Smith został zanurzony i obmyty w rzece, włosy na głowie, prócz loku skalpowego, zostały mu dokładnie wygolone za pomocą noża i wyskubane do cna przy pomocy ciepłego popiołu. Przebito mu uszy i założono kolczyki. Dostał także piękne, nowe ubrania oraz niezbędne osobiste wyposażeni jakie powinien posiadać każdy wojownik. Po latach, w swoich pamiętnikach zatytułowanych „Relacje z niezwykłych wydarzeń z życia i podróży płk. Jamesa Smitha” (An account of the remarkable occurrences in the life and travels of Colonel James Smith) Smith zanotował przemowę wodza Caughnawaga, który przemówił do niego poprzez tłumacza: „Mój synu, jesteś teraz ciałem z naszego ciała i kością z kości . Podczas ceremonii, która odbyła się tu dziś, każda kropla białej krwi została wypłukana z twoich żył; należysz teraz do wojowniczego narodu Caughnawaga; jesteś adoptowany do wielkiej rodziny i teraz z wielką powagą zostałeś przyjęty w pokoju na miejsce wielkiego człowieka”. Smith zapisał w pamiętnikach, że Indianie w żaden sposób nie uchybili mu nigdy z powodu jego koloru skóry podczas jego pobytu wśród nich. Był teraz Indianinem i członkiem plemienia. Traktowali go więc uczciwie pod każdym względem przez pięć lat jakie spędził wśród nich.


adopcja Jamesa Smith'a


      Kiedy wódz Caughnawaga skomentował, że Smith został adoptowany „w pokoju i na miejsce wielkiego człowieka” było to dosłowne sformułowanie: jeńcy adoptowani do plemion indiańskich mieli zając miejsca po zabitych lub zmarłych członkach plemienia. Jeśli Smith nawet nieświadomie odstępował od wyznaczonej mu roli wojownika, był natychmiast krytykowany i pouczany. Na przykład, kiedy na początku swej nowej drogi życia pośród Caughnawaga, Smith pomógł kobietom wykarczować teren pod nowe pole kukurydzy został zganiony przez starszych, którzy powiedzieli mu, że został adoptowany w miejsce wielkiego mężczyzny i nie może kopać kukurydzy jak jakaś kobieta. Aby sprostać oczekiwaniom Indian nowy „Indianin” musiał zostać mężczyzną Caughnawag, znawcą lasu, doświadczonym myśliwym i wojownikiem. Smith w końcu stał się nim wszystkimi. Swój kunszt wybitnego wojownika i człowieka lasu potwierdził jednak dopiero po tym jak opuścił Indian.
      Nie jest jasne, czy Smith kiedykolwiek dołączył do jakiejś wyprawy wojennej Indian podczas najazdów na graniczne osiedla białych. Jeśli wziął udział w jakimś napadzie to nie pozostał po tym fakcie żaden ślad choć jest raczej mało prawdopodobne by współplemieńcy pozwolili mu zająć zupełny neutralną postawę. Jak sam wspominał, starał się mimo wszystko, w jakimś sensie pozostać lojalny wobec białej społeczności, a przyłączenie się do Indian w wojnie przeciwko nim, jak zrobili to niektórzy adoptowani biali , byłoby dla niego hańbiącym postępowaniem. Mimo wszystko to Smith był dumny ze swoich osiągnięć choćby jako świetnego myśliwego i w pewnym sensie musiał być to dla niego powód do wstydu. Pozostawał w wiosce ze starymi mężczyznami, kobietami i małymi dziećmi, podczas gdy chłopcy w wieku 12 lat wyruszali na wojnę. Mimo takiego istnego balansowania na linie Smith w rzeczywistości był bardzo zainteresowany tematyką wojny i wykorzystał zaufanie Indian aby zbierać wszelkie możliwe informacje na temat strategii Indian. W swoim „Traktacie o trybie i sposobie wojny indiańskiej” wyjaśnił, w jaki sposób słuchał planów bitewnych Indian i zanotował w swoim dzienniku: „Słuchałem Indian, gdy mieszkałem pośród nich, opowiadali mi we własnym języku, który dobrze znałem o wielu różnych fortelach dzięki którym wielokrotnie przechytrzali białych ludzi…dzięki tym rozmowom, miałem tak wielką okazję poznać ich szczególne sposoby prowadzenia wojny, jak żaden ze współcześnie żyjących białych ”

 
artystyczna wizja wyglądu Smith'a



     Niezwykle ciekawe były dyskusje Indian na temat brytyjskiej taktyki wojskowej, które udało się usłyszeć Smithowi. Podczas gdy podstawową zasadą indiańskiej sztuki wojennej było unikanie strat własnych i walka z zaskoczenia przy wykorzystaniu wszelkich możliwych forteli i zasadzek, Brytyjczycy według Indian robili wszystko by dać się zaskoczyć, nie zachowując żadnej ostrożności i maszerując w ścisłej kolumnie. I grzechem było również to, że bardzo powoli uczyli się na własnych błędach. Przykładowo, po ciężkiej lekcji jaką odebrali nad Monongahelą, wydawało się, że może wyciągną jakieś wnioski. Jednak w 1758 r. pułkownik James Grant, którego wojska stanowiły szpicę armii Johna Forbesa, sprytnie poprowadził swoich szkockich górali z 77 Regimentu Piechoty (Montgomerie's Highlanders), forsownym nocnym marszem, po czym rozbił obóz na wzgórzu w odległości mili od francuskiego fortu Duquesne. Według Indian, Grant winien był z marszu atakować fort. Niestety Anglicy zdradzili swoją obecność nad ranem gdy werble, a co gorsza dudy zagrały na zbiórkę. Bardzo szybko Szkoci zostali po cichu otoczeni przez Indian i francuskich żołnierzy, którzy wybili Szkotów niemal do nogi, zaś wziętych do niewoli ponabijali na pale, a ich kilty umieszczono poniżej nich. Stary wódz - Tecaughretanego, wspomniał również o fatalnym w skutkach fakcie spożywania przez żołnierzy Granta znacznych ilości alkoholu. Była to bitwa o Fort Duquesne w dniu 14 września 1758 r.


cdn. 

oprac. Naszyjnik

31 marca 2020

Mankiet koszuli

      Nasz nieoceniony korespondent, zajmujący się Indianami tak napisał :
Przeanalizowałem sobie sporą ilość starych rycin Indian i w 90 % mankiety w koszulach są marszczone, nie tak jak w koszulach wojskowych.
      Bardzo dziękujemy za tą opinię, dodać trzeba, że chodzi tu o koszule dla Indian, ale jest to dobry początek by cokolwiek o mankietach napisać.
      Niewiele jest do pisania o mankietach, więcej powiedzą same rysunki, które wyjaśnią wiele spraw, taka przynajmniej mamy nadzieje.
      Podstawowy mankiet do koszuli jest prosty, zwykły, taki sam jak w koszulach współczesnych. Na poniższym rysunku widać jak taki mankiet wykonać. Bierzemy kawałek materiału, zginamy go wpół  na lewej stronie i zszywamy po bokach a później wywijamy to na strone prawą. I już mankiet gotowy.







Kolejny rysunek pokazuje jak taki mankiet doszyć do rękawa :



A tak to wygląda po zszyciu :





      Jak widać nie jest to aż tak trudne do zrobienia, trzeba też pamiętać, że rękaw jest przy mankiecie troszkę marszczony no i oczywiście odpowiednio przygotowany. To przygotowanie polega na odpowiednim obszyciu rozcięcia, o czym może kiedyś napiszemy gdy zajmiemy się samym rękawem.
      Dochodzimy teraz do sprawy guzików, tutaj mamy kilka opcji do wyboru. Możemy użyć guzików metalowych, drewnianych lub zrobionych z kości, mogą być ze stopką lub z dziurkami. Powiedzmy sobie szczerze, jakie masz takie doszywasz.


      Czasami w niektórych opracowaniach można spotkać trochę inne zapinanie na guziki niż znamy. Jest ono bardzo ciekawe choć wydaje się niepraktyczne, a to z powodu samego zapięcia. Wydaje się, że takie guziki we współczesnej dobie, gdy dosyć często się przebieramy i nie nosimy na co dzień stroju, to zbyt szybko by się nam gubiły. Choć jest to też prawidłowe rozwiązanie W mankiecie mamy dwie dziurki, odmiennie od standardowej jednej dziurki, i zapinanie jest na dwa połączone guziki. Trochę to skomplikowanie brzmi ale rysunek wszystko wyjaśni.

 
    
     No i dochodzimy do sedna czyli do marszczonego mankietu. Jak już wiemy od naszego korespondenta to takie marszczenie bardzo odpowiednie jest dla koszul indiańskich. Skąd się to wzięło to można się jedynie domyślać. Otóż Indianie otrzymywali sporo koszul jako dary i zapewne nie dostawali byle jakich wojskowych, cywilnych ale raczej ekskluzywne koszule dla dżentelmenów czyli dla bogaczy. Bogatsi biali jak i oficerowie mogli nosić koszule z takimi marszczonymi mankietami (lub falbankami) i nie musiały one być takie zwyczajne  lecz mogły być robione z koronki, czyli na bogato. Nie jest wyjaśnione czy do zwykłych mankietów doszywano takie falbany, choć jest to mało prawdopodobne. Czasem jak się obserwuje zdjęcia zagranicznych rekonów to da się zauważyć, że mankiet przed falbaną jest dosyć szeroki. Nie do końca jest to prawdą, ponieważ ten fragment był dosyć wąski w interesującym nas okresie. Może w okresie rewolucji amerykańskiej było inaczej. Bardzo ważne jest też to, że taką falbanę czy marszczenie nie robiło się z samego rękawa lecz doszywało osobno. Gdyby marszczenie zrobić z samego rękawa to wtedy nie byłoby takie ładne i raczej wąskie, dlatego doszywa się te marszczenie z osobnego kawałka materiału by zrobić ładne kloszowane falbany. Rysunek pokazuje jak to zrobić.





Po zszyciu marszczenia do rękawa oczywiście robimy dziurkę w tym wąskim mankiecie by można łatwiej wsadzić rękę a później zapiać. 


 

Po zszyciu tak powinno to wyglądać jak na zdjęciu poniżej :



Ładnie, prawda? Więc do dzieła






3 marca 2020

Kapota - uzupełnienie

   Umówmy się, że jest zima, no może trochę przesada, ale powiedzmy, że dni są chłodniejsze. Na takie chłodniejsze dni, a w szczególności noce przydaje się coś ciepłego do ubrania. I takim  ciepłym wdziankiem jest właśnie kapota, o której zresztą już pisaliśmy  nie raz. 
    Tym razem małe uzupełnienie. Otóż przeszukując internet na okoliczność wzoru kapoty odpowiedniego na połowę wieku XVIII można znaleźć wiele zdjęć. Trzeba być jednak ostrożnym w wyborze odpowiedniego wzoru. Najlepiej, jeśli nie jesteśmy pewni wzoru, to nie powielajmy go, bo możemy zrobić coś niezgodnego z epoką. Dosyć często pojawiają się zdjęcia takich kapot jak poniżej :


   Ten wzór jak i poniższy, najczęściej można znaleźć w przepastnym internecie : 


      
     Zalecam jednak dużą ostrożność. Mimo, że te kapoty bardzo w swym zewnętrznym wyglądzie przypominają te  kapoty na wiek XVIII, to jednak nimi nie są. Są to  kapoty już z początku wieku XIX, maszynowo  i masowo szyte. Dlatego ponawiam  ostrzeżenie. Jeśli nie wiesz czy to kapota na interesujący Cię okres to jej nie szyj. 


  Tak wygląda wzór na kapotę z XIX w. 

   Podobna do interesujcej nas kapoty z połowy wieku XVIII, ale to nie jest to.
     I jeszcze taka uwaga. Nie każdy koc nadaje sie na kapotę. Już totalnym błędem jest używanie kocy z Hudson's Bay Company, takich jak na poniższym zdjęciu.


Takie koce  pojawiły sie w ofercie HBC dopiero w 1779 r., czyli na okres FIW nie nadają się.
   
Niniejszy post jest ostrzeżeniem by zwracać uwagę co sie robi.

18 lutego 2020

List do przyjaciela : O koszuli

Drogi Przyjacielu

Bardzo serdecznie witam Cię i mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Liczę też, że łaskawym okiem spojrzysz na ten list i spokojnie doczytasz go do końca. Nie zawsze się zgadzaliśmy w różnych kwestiach, wiem o tym boś sam mi powiedział iż uważasz mnie za przemądrzałego bufona. Przyjmuję więc pokornie rolę, którą mi narzuciłeś i chciałbym się trochę powymądrzać na temat, który nas obu interesuje. Skoro i tak się wymądrzam, wedle Ciebie, to chciałbym podzielić się z Tobą swoimi przemyśleniami na temat koszul osiemnastowiecznych. Nie będą to suche fakty, bo aby to zrobić trzeba by przestudiować historie mody, przemysłu włókienniczego, poznać produkty ośrodków przemysłowych czy inne tego typu rzeczy. Takie studia mogłyby zająć nawet i całe życie, dlatego będę opierał się w rozważaniach na ogólnie dostępnych informacjach, głównie tych z produkcji filmowych, książek czy też wykrojów, jak i na własnych przemyśleniach.

Proszę Cię Przyjacielu abyś na spokojnie przeczytał to co chciałbym Ci przekazać w tym liście. Przede wszystkim koszula nie jest wieczna i z czasem się niszczy i wcale nie oznacza, że przez to jest gorsza. Powiedziałbym, że w trakcie używania staje się ona lepsza, bardziej realna można by powiedzieć nawet, że żyje. Przybrudzenia i podarcia nie dyskwalifikują koszuli do rekonstrukcji wręcz nadają jej kolorytu. Wszak my tylko się bawimy, nie jesteśmy ludźmi których odtwarzamy i trudno sobie wyobrazić aby w tamtych czasach wszyscy mieli całe czy czyste koszule. To raczej nieprawdopodobne. Co do samej czystości wiadomo, że nie będziemy chodzić w brudnych koszulach, że trzeba pozbyć się niezbyt sympatycznego zapachu, który pozostawia nasze ciało w kontakcie z materiałem. Ale nie musimy prac koszul w wybielaczu czy w trybie gotowania. Można spokojnie koszule wyprać ręcznie i sam ten proces będzie też pewnego rodzaju rekonstrukcją.

O szyciu koszul to wszystko wiadomo, i tak jak sugerujesz Przyjacielu informacje o szyciu znaleźć można w internecie jak i w książkach. Zgadzam się z tym jak najbardziej, ale trzeba uważnie oglądać to co internet oferuje by przypadkiem samemu nie popełnić błędu. Poza tym każda osoba szyjąca ma pewne swoje myki, którymi niechętnie dzieli się z innymi. No i najważniejsza sprawa, nie każdy ma zdolności by utrzymać igłę z nitką w ręce i stworzyć coś sensownego. Zdarzają się ludzie, wybitny nota bene w innych dziedzinach ale z szyciem im nie po drodze i żaden rysunek czy zdjęcie tutaj nie pomoże. Może kiedyś też i do tego się odniosę.

Chciałeś Przyjacielu aby Twoja koszula była dopasowana. No cóż, zasmuciło mnie to ogromnie. Osiemnastowieczne koszule to nie żaden Versace, Gucci czy Prada więc nie muszą być dopasowane. A wręcz przeciwnie. Warto też zaznaczyć, że w tamtym okresie tkaniny bawełniane produkowane w Wielkiej Brytanii były marnej jakości. Przędzarzom brak było zręczności rzemieślników hinduskich, co spowodowało zwyczaj wyrabiania tkanin typu mieszanego lniano-bawełnianego. Tkaniny bawełniane wyrabiane w Indiach przenikały od niepamiętnych czasów do krajów śródziemnomorskich, gdzie starano się je naśladować. Obecnie indyjskie tkaniny raczej kojarzą się z fuszerką bo lepsza nasze europejskie. To kolejny błąd jaki się popełnia.

Najistotniejszą sprawą jednak jest to, że w czasach przed rewolucją przemysłową nie produkowano szerokich materiałów do jakich jesteśmy obecnie przyzwyczajeni. Każdy tkacz tkał tak szerokie materiały aby siedząc mógł swobodnie, bez wstawania, zrobić materiał na szerokość rozstawionych ramion. Można to sobie samemu zmierzyć i wychodzi od ok 70 cm do ok 90 cm, czyli stosunkowo wąskie, jak na obecne standardy. W Francji od 1629 r. zostały ustalone standardy szerokości i długości dozwolone dla materiałów jedwabnych, wełnianych i bawełnianych. W przypadku złamania przepisów fabrykantom groziły grzywny lub konfiskata. A kontrolerzy sprawdzali tkaniny w każdym mieście a nawet i miasteczku.

Skoro więc możliwości techniczne jak i prawo nie pozwalały na produkowanie szerokich materiałów to trzeba było korzystać z tego co jest. I trudno sobie wyobrazić aby krawiec odkrawał kawałek materiału z szerokości by zadowolić próżność klienta i podkreślić jego sylwetkę. Nie do tego służyła koszula. Nam obecnie koszula kojarzy się z jakąś uroczystością ale w osiemnastym wieku żaden szanujący się mężczyzna nie chodził w samej koszuli, bo czuł się nagi. Koszula nie modelowała sylwetki a jedynie chroniła przed niezdrową opalenizną. Sylwetkę miały kształtować kamizelki, i inne wierzchnie nakrycia. Czasem były tak niewygodne by chodzący w nich przybierał odpowiednią, zależną od mody, sylwetkę.

Przyjacielu, robienie koszul dopasowanych a co gorsza w jakikolwiek sposób modelowanych jest błędem. Koszula powinna być obszerniejsza, po to też by w warunkach mniej komfortowych założyć na siebie kilka warstw jak np. w kolonialnych wojskach francuskich 5 koszul, co skutecznie chroni przed chłodem. W warunkach polowych w osiemnastym wieku w szczególności w Ameryce mało przejmowano się modą, ważniejsze było przeżycie. No i oczywiście pamiętać też trzeba, że my nie jesteśmy tak zahartowani jak oni. W porównaniu do ludzi z osiemnastego wieku żyjemy w luksusie a co za tym idzie nie jesteśmy tak odporni na zimno, głód, brud i wysiłek fizyczny jak oni. Trzeba się z tym pogodzić.

Nie chcę Przyjacielu byś odniósł wrażenie iż namawiam Cię abyś chodził jak ostatni obdartus. Nie takie są moje intencje. Chciałbym jednak abyś mniej przejmował się swoim wyglądem, jak i zwrócił uwagę na różnice jakie nastąpiły w modzie. My patrzymy na wszystko z naszej XXI-wiecznej perspektywy, ale to jest zła perspektywa. Zbytnio patrzymy na to jak inni nas widzą i by lepiej się poczuć to czasem jesteśmy w stanie pójść na zbyt mocny kompromis pomiędzy historycznością a wyglądem. Nie tędy droga mój Przyjacielu. Starajmy się trzymać osiemnastowiecznego kanonu mody i wyglądu, nawet jeśli wedle własnego mniemania wyglądamy w koszuli jak w worku po kartoflach.

Mam nadzieję, że w natłoku mego pisania udało Ci się Przyjacielu wyłowić to co chciałem napisać. Koszule osiemnastowieczne były obszerne, rękawy bufiaste i nijak się mają do obecnie sprzedawanych koszul renomowanych firm. Obwód kołnierza niekoniecznie był aż tak super dopasowany do szyi, ale to nie miało znaczenia gdyż zawsze mógł być podtrzymany krawatem. To są najważniejsze rzeczy które chciałem Ci przekazać.

Z wyrazami szacunku

Borys



28 stycznia 2020

Rekonstrukcja czy odtwórstwo ?

     W łonie Sojuszu Grup Rekonstrukcyjnych "Ostatni Mohikanin", ot taka nieformalna koalicja grup interesujących się French & Indian War, pojawił się temat : Czym różni się rekonstrukcja od odtwórstwa. Temat bardzo ciekawy, choć trudny do rozstrzygnięcia i generalnie zależny od osoby którą się pyta o to. Z jednej strony pojęcia rekonstrukcja czy odtwórstwo są równoznaczne czyli są synonimami, ale z drugiej strony mają się do siebie jak określenia "Indianin czy indianista". 
     W żaden sposób nie będę tutaj tworzył jakiś wydumanych  hipotez, tylko na podstawie dostępnych informacji przedstawię najważniejsze ustalenia dotyczące tematu. Każdy Czytelnik, tak mniemam, będzie mógł sobie sam wyrobić zdanie czy są to synonimy czy też nie. Potraktujcie proszę ten wpis raczej w kategoriach ciekawostki a nie jakieś wyroczni.
     Na początek  zajmijmy się Wikipedią, tak wiem rzetelność tego źródła jest dyskusyjna, ale od czegoś trzeba zacząć. Otóż wspomniana Wikipedia podaje taką definicję rekonstrukcji historycznej : zbiór działań podczas których ich uczestnicy odtwarzają w strojach i za pomocą artefaktów wytworzonych współcześnie, względnie oryginalnych, konkretne wydarzenia z przeszłości lub różnorodne aspekty życia w wybranym okresie historycznym. Jest to bardzo popularna definicja i  akceptowana przez środowisko rekonstruktorów.
   Tytułem uzupełnienia trzeba dodać, że w ruchu rekonstrukcyjnym są dwa wyraźne nurty :
  1. living history (żywa historia), która ukazuje wszelkie aspekty życia ludzi sprzed lat, zarówno w zakresie kultury materialnej jak i życia codziennego.
  2. combat reenactment (rekonstrukcja batalistyczna), skupia się na militarnych działaniach na przestrzeni wieków.
     W Polsce początki rekonstrukcji zaczynają się w 1977 r.  Indianiści powiedzą, że od I zlotu PRPI a inni, że od I Turnieju Rycerskiego na zamku w Golubiu - Dobrzyniu. Obie strony mają rację, choć dalsza droga Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian to już, według mnie, nie rekonstrukcja.
     Wracając do tematu, socjolog Piotr Kwiatkowski uważa, że pojęcie rekonstrukcji odnosi się tylko i wyłącznie do odtwarzania obiektów materialnych (strojów, przedmiotów, uzbrojenia), a pojęcie odtwórstwa należy rozszerzyć o zachowania społeczne i wydarzenia historyczne. Zwraca też uwagę, że rekonstrukcja odnosi się do dokładnego odtworzenia danego przedmiotu wyłącznie na podstawie zachowanego obiektu czy źródeł ilustracyjnych. Bardzo ogólne stwierdzenie ale w swych szczegółach wyjaśniające różnicę pomiędzy rekonstrukcją a odtwórstwem. 
     Historyk Michał Bogacki sugeruje żeby używać określenia odtwórstwo zamiast rekonstrukcja. Dlaczego? Ponieważ  określenie rekonstrukcja sugeruje odbiorcy odtwarzanie wszystkich procesów z historii, pełną rekonstrukcję strojów wraz z  historycznym procesem ich wytwarzania : od pozyskania surowców, przez przetwarzanie ich historycznymi metodami za pomocą narzędzi i urządzeń aż po stworzenie gotowego produktu. Natomiast  określenie odtwórstwo to całkowity zbiór działań nawiązujących do wizualizacji wszystkich dziedzin życia człowieka w przeszłości. Jak widać to i  tzw. specjaliści mają problem z jednoznacznym odróżnieniem  rekonstrukcji od odtwórstwa. Narzuca się jednakowoż różnica pomiędzy tymi określeniami, rekonstrukcję od odtwórstwa różnią cele : 
  •  odtwórstwo odtwarza stan wiedzy celem popularyzacji samej wiedzy o przeszłości
  • rekonstrukcja rekonstruuje jakiś element przeszłości celem poszerzenia wiedzy.
Zdrowy rozsądek nakazuje jednak poszerzanie swojej wiedzy celem jej popularyzacji, niezależnie od tego jak to nazwiemy czy rekonstrukcją czy odtwórstwem, a cała reszta to tylko sofistyka.

Historyk  i rekonstruktor Michał Bogacki proponuje "uporządkować poziomy odtwórstwa", bardzo mi się to spodobało, bo jest to zgodne z tym co sam myślę. Oto propozycje :
  • I poziom, profesjonalny - charakteryzuje się wysoką wiarygodnością artefaktów jak i podejmowanych przy ich pomocy inscenizacji. Profesjonalny odtwórca poza inscenizacjami zdobywa wiedzę na temat interesującej go epoki.
  • II poziom, hobbysta/modernizator -  charakteryzuje się niższym poziomem od profesjonalisty, jednak nie odbiega w sposób rażący od stanu wiedzy o epoce.
  • III poziom, dyletant -  charakteryzujący się odtwarzaniem w sposób nieumiejętny i błędny, zakłamując rażąco obraz epoki.
  • IV poziom, wybiórczy - charakteryzuje się dowolnością w podejściu do historyczności.
I w sumie nieważne jest jak się drogi Czytelniku będziesz nazywał, rekonstruktor czy odtwórca, a może jeszcze inaczej, najważniejsze aby być przynajmniej na II poziomie rekonstrukcyjnym.

I tego wszystkim życzę
Borys 


Projekt Ameryka XVIII w. - Pete Gordon

 Mieszkańcy brytyjskich kolonii od ich zarania, jak i w interesującym nas XVIII wieku nie mieli łatwego życia. Poszerzanie terytorium kolo...